Mój post pt. "Dramat wierzących kobiet po rozwodzie", głównie z racji wyróżnienia go przez Onet, spotkał się z nadspodziewanie dużym zainteresowaniem wśród czytelników, zresztą bardzo różnej proweniencji.
Przy okazji, jak to zwykle bywa przy okazji wyróżnień Onetu /co niewątpliwie opiszę kiedyś w jakimś specjalnym poście/, dostało mi się trochę po uszach, a to głównie z tej racji, że zdaniem niektórych komentujących, nie przygotowałem się fachowo do opisywanego tematu i napisałem po prostu bzdury, gdyż nie ma żadnych formalnych przeszkód, aby wierzące osoby po rozwodzie nie mogły korzystać z wszystkich kościelnych przywilejów, w tym także z możliwości przystępowania do spowiedzi i Komunii Św.
Postanowiłem dziś złożyć samokrytykę - faktycznie - nie przygotowałem się należycie do tego tematu i niechcący napisałem coś, co nie w pełni odpowiadało prawdzie. Wprawdzie po komentarzu Violinki napisałem w post scriptum wyjaśnienie swojego stanowiska w tej kwestii, ale jak widzę, to moje wyjaśnienie nie do wszystkich dotarło, a zatem napiszę to jeszcze raz.
Dramat ludzi wierzących /celowo nie piszę "kobiet", gdyż spotkałem się też ze słusznym zarzutem, że taki dramat może równie dobrze dotyczyć mężczyzn/, który przedstawiłem w swoim poście, odnosi się do tych osób, które po ślubie kościelnym, a następnie wzięciu rozwodu, związały się z innymi osobami, wzięły ślub cywilny, no i podjęły z nimi regularne współżycie.
Właśnie takie osoby zostały częściowo wyłączone ze wspólnoty kościelnej i nie mogą korzystać z pełni praw, z jakich korzystają inne osoby wierzące.
Czyli całą tę sprawę można ująć w jednym zdaniu, który wypowiedziała Violinka w swoim komentarzu:
"Kościół więc każe mi wybierać pomiędzy nim a byciem z kimś kogo kocham, to właśnie jest moim zdaniem nie fair".
No właśnie - także wg mnie, takie stawianie sprawy jest po prostu nie fair.
Skoro poprzedni związek już i tak nie ma racji bytu, to w imię jakich zasad mamy rezygnować z nowej miłości?
Przyznaję, że cała rzecz mnie mocno zbulwersowała i właśnie dlatego zdecydowałem się opublikować tamten post. A ten mój dzisiejszy post jest zarówno wyjaśnieniem tamtej, niezbyt precyzyjnie przedstawionej przez mnie kwestii, jak i postawieniem pewnej kropki nad "i".
Ową kropką jest mój sprzeciw wobec krzywdy, jaka spotyka takie osoby. Bo powiedzmy sobie szczerze - na ogół cierpią one nie za swoje własne winy, ale na skutek takiej, a nie innej postawy życiowej swoich byłych partnerów, przez których rozpadły się ich poprzednie związki. Ale to właśnie tym pokrzywdzonym osobom KK daje się we znaki , mówiąc "żyjesz w grzechu i musisz za to pokutować dopóki tego nie zakończysz".
A ja po prostu nie zgadzam się z tym stanowiskiem KK. Nie podzielam opinii, aby człowiek po pierwszym, nieudanym związku, nie miał już prawa do nowej miłości.
Nie bez znaczenia jest także to, o czym pisze Anna w swoim komentarzu opublikowanym przy okazji tamtego mojego postu /cytuję jego fragment/.(...) A co mają powiedzieć osoby kochające rozwodników? Przecież one tym bardziej nie są niczemu winne. Dlaczego panna która zakochuje się w rozwodniku (lub kawaler w rozwódce) ma dźwigać ciężar nieudanego NIE WŁASNEGO związku? Czyżby odpowiedzialność zbiorowa? Miłość nie sługa, kochajacy rozwodników też chcą normalnie realizować się w rodzinach, też chcą mieć dzieci. Szkoda, że daje im się wybór: albo Kościól i życie w okaleczonym ze swojej pełni związku (i bez dzieci oczywiście), albo swoista banicja. (...)
Ano właśnie - cierpieć mogą z tego powodu także inne osoby, wystarczy jeżeli pokochają rozwodników i zechcą się z nimi związać...
W jednym z komentarzy, osoba podpisująca się nickiem, "ks. Komarnicki", pisze:
(Takie osoby)... "Nie są wykluczone, ani w żaden sposób ograniczone dopóki po rozwodzie nie zwiążą się po raz kolejny.
A to już jest jawny grzech.
Jezus coś mówił na ten temat.
A Kościół jesli chce być Kościolem, musi Go słuchać."
O ile dobrze pamiętam, Jezus mówił różne rzeczy. Mnie osobiście szczególnie utkwiły w pamięci te oto Jego słowa:
"kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem".
Tak się składa, że dramat wierzących osób po rozwodzie postrzegam głównie przez pryzmat tych ww. słów.
Moim zdaniem, zanim napiętnuje się takich ludzi i wykluczy ich spoza wspólnoty kościelnej, należy wcześniej po cichu zadać takie oto pytania.
Kto z nas jest bez grzechu? Kto pierwszy ma rzucić kamieniem?
http://zwiastun.files.wordpress.com/2009/03/pd_70c2.jpg?w=300&h=386