Wieczność za nami
Wieczność przed nami
A my na krótką chwilę
Pomiędzy wiecznościami
... Taką właśnie sentencję znalazłem niedawno na jakimś grobie znajdującym się na jednym ze starych cmentarzy.
Zapamiętałem ten napis, gdyż ta krótka strofa oddaje gorzką prawdę o naszym krótkim życiu.
Mając na uwadze wiek Wszechświata żyjemy przez krótką chwilę nie zdając sobie sprawy ani z tego, co nas stworzyło, ani co nastąpi po nas. Ot, rodzimy się, żyjemy, a potem znikamy, roztapiamy się w wieczności.
Kilka miesięcy temu zmarła moja sąsiadka. Nie była mi jakoś szczególnie bliska. Zazwyczaj wymienialiśmy między sobą raptem kilka słów i każde z nas szło w swoją stronę.
Nie kryła się z tym, że ma raka. Próbowała walczyć, ale były przerzuty. Kiedy zdawało się, że już nastąpiła trwała poprawa, nastąpił skumulowany atak. Po około trzech tygodniach od tego ataku już nie żyła.
Wcześniej widziałem jak kilka razy płakała wchodząc do domu. Nie kryła się z tym jakoś szczególnie. Próbowałem Ją jakoś pocieszać, mówiłem o tym, że trzeba walczyć i nie wolno tracić nadziei. Słuchała mnie, potakiwała, ale w Jej oczach widziałem lęk. Chyba czuła, że umiera. Walczyła o życie, ale chyba miała świadomość, że śmierć jest już gdzieś blisko.
Kilka tygodni wcześniej zmarł ktoś, kogo znałem trochę lepiej. Ten człowiek sporo się nacierpiał zanim umarł. Niewydolność układu moczowego pociągnęła za sobą niewydolność układu krążenia i postępującą martwicę narządów wewnętrznych, które zaczęły z wolna obumierać. Trwało to całymi tygodniami. W tym czasie przeprowadzano kolejne operacje, które polegały na otwarciu jamy brzusznej i usunięciu obumarłych tkanek - w przeciwnym razie groziła gangrena. Takich operacji było około 20-stu zanim nastąpił zgon. A w tzw. międzyczasie w coraz większym stopniu następowała utrata świadomości, pojawiały się odleżyny, coraz więcej narządów wewnętrznych zaczęło źle funkcjonować, co skutkowało coraz większą liczbą rurek i aparatów do podtrzymania różnorakich funkcji życiowych , aż wreszcie ten człowiek stał się całkowicie zależny od aparatury podtrzymującej życie i zarówno lekarze jak i najbliższa rodzina z czasem zrozumieli, że ta walka o życie staje się beznadziejna i przedłuża tylko cierpienie tego chorego człowieka. Wtedy dotarło do mnie, że czasem śmierć staje się wybawieniem, czymś lepszym od życia. Chyba są granice cierpienia, których nie powinno się przekraczać. Nie warto walczyć o życie za wszelką cenę, a przynajmniej nie w każdym przypadku.
No i tak to właśnie jest... rodzimy się, żyjemy, a potem znikamy, roztapiamy się w wieczności, przepadamy jak łzy w deszczu...
...a może jednak nie całkiem?
W zasadzie nie ma nas nigdzie. Pozostajemy tylko zanim wieczność na pochłonie w pamięci niewielkiej ilości zstępnych...Vale!
OdpowiedzUsuńWolę wierzyć, że jesteśmy i że gdzieś tam wciąż pozostaniemy. Niechby nawet w genach potomnych.
UsuńPozdrawiam.
coś w tym jest,o czym piszesz Smurffie...To nasze życie jest tylko fragmentem,przystankiem w drodze...do wieczności?kto wie...Dob rze,jeśli tę drogę przebywamy w miarę zdrowi,żeby nie stac sie zależnym...od aparatury...bo wtedy nie cieszy nas już nic.Nawet niekiedy nie wiemy,że żyjemy jeszcze...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam melancholijnie...
Ta nasza droga do wieczności jest czasem bardzo wyboista. Brakuje nam też jasnych i czytelnych drogowskazów, dlatego często błądzimy po omacku.
UsuńPozdrawiam.
a może,czytelne drogowskazy przyspieszyłyby tę drogę,a my...wcale się aż tak nie spieszymy TAM....
Usuńgdyby może medycyna takie drogowskazy dostała...i ile zdrowiej nam by się szło...:)
A może właśnie o to chodzi, aby tych drogowskazów nie było... abyśmy błądząc jednak odszukali kręte ścieżki naszego przeznaczenia w drodze do wieczności... któż to może wiedzieć...
UsuńZnowu mogę się tylko zgodzić z tym, co czytam... Tylko... jak znaleźć tę granicę, której już przekroczyć nie sposób..., bo już się po prostu nie da znieść. To już często zdanie tych, którzy nie mogą patrzeć i znieść widoku cierpiącego. On sam najczęściej bywa ledwie przytomny, albo i już nie. Jak ocenić, że to właściwy moment, by odstąpić od dalszego leczenia... Medycyna dziś nie pozwala na spokojne umieranie. Smurff... jeśli ja... Kiedyś będę o to walczyć.
OdpowiedzUsuńAle to, że przepadamy... Nieee... To niemożliwe. :)
Ta sentencja nie daje m spokoju, więc muszę coś dopisać... Chyba jest mądrzejsza, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Pomyślałam, że można ją odczytać jeszcze inaczej... przybywamy z wieczności na krótką chwilę, by podążyć z powrotem.../?/
UsuńKiedyś już napisałem post o wieczności, która już nas wypełnia. W pewien sposób nawiązuje on do tego, co napisałem tutaj, w tym poście. Zajrzyj jak jesteś ciekawa, a może już kiedyś go czytałaś, nie jestem pewien:
Usuńhttp://smurffwsieci.blogspot.com/2010/10/wiecznosc-jest-w-nas.html
O matko... Ty czytałeś w moich myślach pisząc tamten tekst? Czy jak?... No pięknie napisany - gratulacje. Nie czytałam Cię wtedy jeszcze , a może już i czytałam, a nie trafiłam akurat na tę notkę... Na pewno bym o niej nie zapomniała. Zgadzam się z każdym słowem. :)
UsuńA moje aniołki... każdy ma własny gust i cieszę się, że nie wszyscy mają jednakowy. ;) Ja nigdy nie wiem, jak będą wyglądać, kiedy je zaczynam. One jakoś... same pokazują mi twarze. Moi koledzy mówią, że mają takie twarze, jakie ja nastroje... :) Coś w tym pewnie jest.
Dziękuję, trochę się spodziewałem, że masz podobny punkt widzenia na te sprawy, ale jednak Twoje słowa są dla mnie miłym zaskoczeniem :)
UsuńA co do tych aniołków... wg mnie to było bardzo trudne zadanie... i tak nieźle sobie poradziłaś, ale ja pisząc komentarze zawsze staram się być szczery, piszę jak czuję, a więc nie "słodzę" i nie "lukruję" jeśli nie czuję ku temu powodów. Nie wszystkim w blogosferze się to podoba, ale przecież nie musi :)
No to zaskoczenie nie mogło być wielkie, skoro się spodziewałeś podobnego zdania. ;) Zawału serca nie było.../???/ ;)
UsuńCenię sobie u Ciebie właśnie tę szczerość, Smurff. :) Nie sztuką jest pochlebiać, bo do niczego to nie prowadzi. Prawda za to bardziej mobilizuje. Ostatnio miałam mocną przeprawę na jednym z blogów na temat pisania w tonie pesymistycznej agresji /tylko tak mogę to nazwać/ o homo sapiens... Nie podzielam zdania tego pana i nie umiem napisać, że zgadzam się z jego notką... Ja? Niepoprawna optymistka miałabym napisać, że ludzie to wyłącznie potwory? Bo zabijali podczas II wojny? Bo na świecie nadal są wojny? Bo giną dzieci z głodu? No i... oberwało mi się ciut... Jak można karmić ludzi, a jeszcze gorzej, że samego siebie, aż takim pesymizmem i wiecznym narzekaniem!!! Sorry..., znowu piszę coś, co może nie będzie do końca przez Ciebie zrozumiane, ale nie daje mi to spokoju... i chyba puściły nerwy... Naturalnym stanem człowieka, Smurff... nie jest wg mnie rozpacz, łzy i nieszczęście..., a wręcz przeciwnie. Dlatego jest nam dobrze, kiedy jesteśmy zakochani, szczęśliwi, radośni... to wszystko się udziela i emanuje także na naszych czytelników. I nie chodzi tu o zakłamywanie rzeczywistości, czy chowanie głowy w piach, bo oczywiście problemy te istnieją..., ale o zachowanie jako takiej równowagi. A przede wszystkim o świadomość, jak ogromną siłę mają słowa...
To chyba zależy od tego, czego się oczekuje po takiej blogowej dyskusji; jedni potrafią z kulturą wymieniać kolejne argumenty, inni dążą głównie do tego, aby "zniszczyć" swojego adwersarza. Pół biedy jeśli obaj dyskutanci stosują się do reguł uznawanych za grę fair. Gorzej jeśli stosuje się metody polegające na próbie ośmieszenia lub upokorzenia przeciwnika, ataku ad personam lub obrzucaniu się błotem. Niestety niektórzy w ten właśnie sposób reagują na szczere słowa krytyki, po prostu mają w sobie genetycznie zakodowaną agresję wobec swoich antagonistów i myślę, że najlepsze co można zrobić, to trzymać się od takich ludzi z daleka. Po co tracić nerwy wymieniając między sobą wirtualne bluzgi?
Usuńchyba nie całkiem...
OdpowiedzUsuńObyś miała rację Makowa, wolę taką opcję niż całkowite rozmycie się w wieczności...
UsuńInaczej patrzy sie na zycie z perspektywy zblizajacej sie smierci... I co by nie powiedziec smierc jest tajemnica jak bardzo wiele rzeczy na tym swiecie...
OdpowiedzUsuńNarodziny, zycie, smierc... tylko o tej ostatniej tak malo sie mowi...bo nie wiesz tak do konca co cie czeka...
Serdecznosci
Judith
Zawsze będę zdania, że osobom wierzącym będzie łatwiej rozstawać się z tym światem niż niewierzącym. Ci pierwsi wierzą, że jest ciąg dalszy, ci drudzy nie mają takiej nadziei, co z pewnością nie jest dla nich budujące.
UsuńSerdeczności.
Rok temu zmarła na raka nasza bardzo bliska koleżanka... Zmarła w strasznych męczarniach, o czym dowiedzieliśmy się od księdza w ostatnim pożegnaniu. Może jestem złym człowiekiem, ale czasami jestem za eutanazją. Za eutanazją skracającą cierpienie, kiedy wiemy, że dla kogoś nie ma już ratunku... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa też jestem za eutanazją, uważam że to nic złego skrócić czyjeś męki.
UsuńPozdrawiam.
Pewnie dożyjemy czasów, kiedy śmierć nie będzie tajemnicą.
OdpowiedzUsuńTak myślisz? A ja jestem zdania, że człowiek nigdy ostatecznie nie pozna tajemnicy śmierci, podobnie jak niektórych tajemnic kosmosu.
UsuńNasz ewentualny spór mógłby być tylko teoretyczny. Jednak uważam że w sprawie śmierci to kwestia odpowiedniej percepcji patrzenia, myślenia, chociaż często bywa tak, że jak jedne zmysły wyostrzamy to często inne na tym tracą i na początku mogą to być specjalizacje, które osiągną nieliczni.
UsuńCzytałem ostatnio książkę o psychice, gdzie lekarz neurolog opisuje np. o genialnych bliźniakach, którzy potrafili obliczać liczby pierwsze w głowie do takich liczb jakie ludzkość obliczała dopiero 10 lat później za pomocą komputerów.
Może dzisiaj nie potrafimy sobie tego nawet wyobrazić. Jednak jak Leonardo 500 lat temu narysował pojazd latający jego rozumowanie było na dobrej drodze, tyle, że brakło mu wtedy tych lat by inni ludzie włożyli w to odpowiednią technologię. Czyli np. odpowiedni silnik, metale itd.
Masz rację, na tej niwie można tylko teoretycznie dyskutować i z racji tematu ocierającego się o kwestię religii, nawet taka teoretyczna dyskusja siłą rzeczy byłaby trudna, gdy w grę wchodzi różnica światopoglądów.
UsuńSwego czasu przytoczyłem na jednym z moich blogów dyskusję nt. istnienia Boga po to, aby wykazać, że nawet przy dobrych chęciach obu stron dyskusja na tego rodzaju temat staje się niemożliwa z uwagi na inne rozumienie znaczenia niektórych słów w odniesieniu do osób wierzących i niewierzących.
może powinniśmy zastanowić się nad sensem sztucznego podtrzymywania życia ? pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWłaśnie w tym sęk, że czasem to sztuczne podtrzymywanie życia nie ma sensu, dzięki temu niepotrzebnie przedłuża się tylko i potęguje cierpienie.
UsuńPozdrawiam.