Od kilku dni trwa blogowa zabawa polegająca na ujawnianiu pięciu fragmentów swojego życiorysu, o których nikt dotychczas nie wiedział, a które z jakichś tam względów w końcu należałoby wyjawić. Po wyjawieniu pięciu sekretów należy wskazać, czyli "klepnąć" pięć kolejnych osób, które mają kontynuować zabawę.
Zabawa wg mnie jest przedniej marki, bo wszystkie historyjki są pasjonującą lekturą.
No i tym razem padło na mnie, bo woman we mnie klepnęła.
Dlatego też postanowiłem bezzwłocznie kontynuować zabawę i poniżej publikuję pięć własnych historyjek w specjalnym nadprogramowym poście. Oto one.
1. Prąd.
To chyba jest moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa.
Mogłem mieć wówczas 2 lata, dokładnie oczywiście nie pamiętam, bo niby jak? Wspominam to jak przez mgłę. Otóż byłem dzieciakiem obdarzonym dużym poczuciem swobody, słowem łaziłem po całym domu, gdzie tylko chciałem. Pamiętam, że uwielbiałem wsadzać swoje paluszki w gniazdka elektryczne. Coś mnie wtedy leciutko łaskotało, przynajmniej ja tak to pamiętam. Teraz wsadza się tam specjalne zaślepki, ale przeszło 4 dekady temu, to chyba jeszcze nawet nikt tego nie wymyślił, nie mówiąc o produkcji takich elementów.
No i tak wsadzałem te paluszki, wsadzałem, aż w końcu stało się. Wetknąłem dwa paluszki naraz i udało mi się zrobić zwarcie moim małym ciałkiem, słowem poczułem jak prąd przeze mnie przelatuje.
To uczucie świetnie pamiętam do dziś i chyba do śmierci go nie zapomnę.
Od tego czasu panicznie boję się prądu, jak mam coś zrobić z elektryką, to najpierw wyłączam w domu wszystkie korki, a po tym i tak kilkakrotnie sprawdzam czujnikiem, czy aby prąd się czasem nie pojawi.
2. Badanie mamy z tatą.
Miałem wtedy może 5 lat. W mojej grupie w przedszkolu była jedna prześliczna dziewczynka. Pamiętam jej piękną buzię, jasne, kręcone loczki, modre duże oczęta, każda lalka Barbie, to przy niej czupiradło.
Nie dziwota zatem, że byłem nią zainteresowany, zresztą z wzajemnością. A że to cudne dziewczę bezpruderyjne raczej było, więc któregoś dnia, zaproponowała mi zabawę "w doktora", na co zresztą ochoczo przystałem.
Wiedzieliśmy, że takie badania robi się w specjalnym gabinecie, więc na taki gabinet wybraliśmy pobliskie krzaki.
"Badaliśmy się" w tych krzakach długo i dokumentnie - wzdłuż i wszerz.
Jednak po zakończeniu tych "badań" moje dziewczę mówi zawiedzione:
- A wiesz co? Zośka /starsza koleżanka/ mi mówiła, że ona też "badała się" ze Zdziśkiem /starszy kolega/, ale oni "badali" się jakoś inaczej, jak "bada się" mama z tatą. Czy wiesz, o co chodzi w takich badaniach?
Niestety, wtedy jeszcze nie wiedziałem. Długo dociekaliśmy z moją lubą nad specyfiką takich "badań", ale ponieważ oboje nie bardzo wiedzieliśmy, w czym rzecz, więc poprzestaliśmy na "zwykłych badaniach".
To była naprawdę wyjątkowa laska, szkoda, że jakiś czas później jej rodzice musieli wyjechać i ślad po niej zaginął...
3. Świerszcz.
Wiek podobny, czyli 5, może 6 lat. Bawimy się wszyscy w ogródku przedszkolnym. Jest lato i po trawie skaczą świerszcze. Jednego z nich udaje mi się złapać. To był spory okaz. Trzymam go w garści i wołam okoliczne dzieci.
Gdy się zbliżyli, mówię:
- Patrzcie, to jest wyjątkowo duży konik polny.
Po czym otworzyłem zamkniętą rękę i dorodny świerszcz ukazał się oczom zebranych.
No, a jedna z koleżanek lubiła mieć otwartą buzię, zwłaszcza jak widziała coś nowego.
Pasikonik ani myślał dłużej czekać. Wykonał rozpaczliwy skok, aby na powrót wrócić na łono wolności.
Niestety miał pecha. Nie tylko on zresztą.
Przypadek sprawił, że wylądował wprost na języku w otwartej buzi koleżanki.
Do dziś wspominam przedziwny tor lotu nieszczęsnego świerszcza, jak i jego niecodzienne lądowanie.
No i koleżanka, zanim zdążyła pomyśleć, odruchowo zamknęła buzię i przełknęła. Gdy sobie uświadomiła to, co zrobiła, natychmiast uderzyła w płacz.
My tymczasem staraliśmy się ją jakoś pocieszać.
Niektórzy ubolewali nad losem pasikonika /pewnie przyszli ekolodzy ;)/, ale większość żałowała koleżankę. Pamiętam, że niektórzy koledzy całkiem poważnie twierdzili, że jej los jest już przesądzony, no znaczy się, że do wieczora, to ona raczej nie dożyje.
4. Trzy kabiny.
W latach 80-tych byłem dość namiętnym pasjonatem kajakarstwa górskiego. Teraz poprzestaję na zwykłych spływach w rodzinnym gronie, ale wtedy - kask na głowę, fartuch na brzuch, wiosło w dłoń i hajda!
Kilka razy brałem udział w studenckich majowych spływach przełomem Dunajca, organizowanych przez AKK "Bystrze" z Krakowa. Nie wiem, czy jeszcze odbywają się te spływy, ale wtedy odbywały się każdego roku.
Muszę też wprowadzić Was odrobinę w tajniki kajakowego slangu. Otóż wywrotka kajakiem, w kajakowej terminologii nie nazywa się wcale "wywrotka", tylko "kabina". Ot, taka nazwa, którą operują wszyscy kajakarze.
Któregoś tam roku Dunajec nabrał tyle wody z topniejących w górach śniegów, że rwał, jak szalony. Nic więc dziwnego, że pomimo wcale niezłej techniki, jaką wówczas prezentowałem, zaliczyłem trzy wywrotki kajakiem, czyli trzy "kabiny". Zresztą, inni wcale nie byli lepsi.
Wracałem pociągiem przez Kraków. Na dworcu zachciało mi się siusiu. Wchodzę do dworcowej toalety, a tam babcia klozetowa mnie pyta:
- Kabina, tak?
A ja na to po chwili zastanowienia:
- Nie! TRZY KABINY!
5. Bidon.
To było na początku lat 90-tych.
Muszę się przyznać, że ze mną to jest tak, że niektóre słowa mi się mylą, pomimo tego, że znaczą zupełnie coś innego.
Właśnie tak miałem ze słowami "bidon" i "bidet". Fakt, że oba słowa brzmią podobnie, choć przecież oznaczają zupełnie co innego. Kompletnie nie wiedziałem, które słowo, co oznacza, a ja operowałem zamiennie to jednym, to drugim.
Do czasu.
Pewnego razu poszedłem do sklepu z częściami rowerowymi, bo chciałem kupić nowy bidon do swojego roweru.
- Czy są bidety? - pytam się sprzedawcy.
On na to:
- Jakie bidety?
- No takie... rowerowe!
Najadłem się wtedy trochę wstydu i od tamtego czasu już nie mylę tych nazw ze sobą.
**************
Zgodnie z tradycją, chciałbym na zakończenie "klepnąć" kolejne 5 osób, które wyjawią tym razem swoje 5 tajemnic.
No więc niech tradycji stanie się zadość.
"Poklepuję" zatem:
Jeżeli kogoś "klepnąłem" po raz drugi, to chyba nic nie szkodzi.
Mam nadzieję Drogie Panie, że się nie obrazicie o to moje "poklepywanie", nie popsujecie zabawy i wyjawicie tym razem 5 własnych sekretów.
Od siebie dodam, że pisanie tych wspominek stanowiło dla mnie całkiem niezłą frajdę :)