Ten post jest z gatunku nadprogramowych, bo wczoraj zdarzyło mi się coś nadprogramowego, czego wcześniej w ogóle nie planowałem. Można by to nazwać "pierwszą zimową pieszczotą", albo coś w tym rodzaju
Otóż jadę sobie pomalutku moim smurffowym wehikułem przez krętą osiedlową uliczkę. Jest poniedziałkowy poranek. Wszędzie leży śnieg. Przede mną opada niewielki stok, a na dole jest ostry zakręt w lewo. Mam świadomość, że jest strasznie ślisko, więc jadę bardzo powoli, ale czuję, że i tak zaczyna mnie nosić, hamulec nie działa, a koła mnie nie słuchają - nie chcą skręcić w lewo, samochód wali prosto przed siebie. Po prostu cały stok był całkowicie oblodzony...
Nie zwlekając wrzuciłem "jedynkę" myśląc, że uda mi się zastosować hamowanie silnikiem. Niestety jechałem na tyle wolno, że pojazd w ogóle nie zareagował - powolutku jechał do przodu, a raczej toczył się, ślizgając się jakby miał płozy zamiast kół. Mogłem tylko patrzeć, jak zbliża się coraz bliżej do zaparkowanego na chodniku auta...
Trzy metry... dwa... metr... trzask!!!
Łupnęło i nic - alarm w pojeździe się nie włączył, czyli wciąż panowała cisza i spokój.
Oczywiście w tym samym momencie, gdy już "zaparkowałem" w stojącym na poboczu pojeździe, odruchowo użyłem pewnego nieparlamentarnego słowa, który zaczynało się na "k", a w języku łacińskim oznacza krzywą. To taka naturalna reakcja niemal każdego kierowcy, jeśli coś takiego się zdarza. Owo słówko było zasadniczo przeznaczone dla ekipy, która powinna sprawować pieczę nad tą uliczką, aby była ona zdatna do jazdy. Ale jakie są drogowe realia w tym kraju, to wie każdy, kto choć trochę jeździ...
Wyszedłem z samochodu, aby sprawdzić, czy są jakieś szkody w stojącym na poboczu pojeździe. Nieznaczne, ale jednak były - zarysowany zderzak i lekko wgięty błotnik.
Potem, w pierwszym odruchu rozejrzałem się wokół siebie; nie było żywego ducha.
- A może by tak czmychnąć? - przemknęło mi przez głowę. Wszak mogłem niepostrzeżenie stamtąd wyjechać i wszelki ślad by po mnie zaginął...
Ale zaraz potem "włączyła mi się" moja wyobraźnia.
Otóż wyobraziłem sobie, że to ja jestem właścicielem tego auta stojącego na chodniku, podchodzę, widzę zarysowany zderzak, wgnieciony tylni błotnik, a sprawcy szkody ani śladu...
Aby pozbyć się tych przykrych wizji, niezwłocznie napisałem kartkę, że stałem się sprawcą szkody, podałem swój numer telefonu, po czym kartkę wsunąłem za wycieraczkę.
Właściciel pojazdu skontaktował się ze mną kilka godzin później i jeszcze tego samego dnia spotkaliśmy się, aby omówić kwestię zwrotu szkody.
W trakcie rozmowy facet stwierdził, że niewielu kierowców by tak zrobiło. Jakoś tak głupio mi było, aby mu się przyznać wprost, że ja też w pierwszym odruchu miałem ochotę dać stamtąd dyla...
Dlatego, po krótkim namyśle postanowiłem palnąć mu tzw. "mówkę".
- Bo widzi pan, ja to już jestem taki nieuleczalny frajer - idealista...
Facet popatrzył na mnie i zapytał.
- A ten pański idealizm, to na czym konkretnie ma polegać?
- Po prostu wierzę... a raczej mam nadzieję, że będąc na moim miejscu, nie tylko pan, ale i wszyscy inni kierowcy zachowają się podobnie...
Na to facet rozbawiony.
- Hehehe, w takim razie, chyba można pana określić tym mianem...
Uśmiechnąłem się kwaśno.
- Pewnie tak... ale niech pan powie, czy nie miał pan cholernego szczęścia, że w pański wóz wbił się właśnie taki frajer - idealista?
Facet popatrzył na mnie przeciągłym wzrokiem.
- Oj, umie pan odwracać kota ogonem... do tej pory myślałem, że to ja mam pecha... i dopiero pan mi uświadomił, że jestem cholernym szczęściarzem...
Może to głupio zabrzmi, ale w sumie cieszę się, że stamtąd nie uciekłem.
Nie chodzi mi nawet o wykreowane przeze mnie szczęście tego faceta. To też, ale jest coś jeszcze - mianowicie chodzi mi też o spokój mojej duszy. Po prostu wiem, że po mojej ucieczce z miejsca zdarzenia, dość długo męczyłyby mnie okropne wyrzuty sumienia, których trudno by mi było się pozbyć.
******************************************************
A teraz coś na dokładkę - trochę to spóźnione niestety, bo deszcz już zamienił się w śnieg i biało na świecie się zrobiło /o czym wyżej /.
Ale może jutro znów będzie mokro i deszczowo, a ten utwór będzie wówczas jak znalazł?