W dniu wczorajszym nasze władze zdecydowały się jednak pokazać opinii publicznej kopie rosyjskich stenogramów zawierających nagrania z czarnych skrzynek prezydenckiego Tu-154M. I bardzo dobrze, ponieważ, jak wcześniej pisałem, to się nam wszystkim po prostu należało. Wprawdzie szybkość z jaką podjęto tę decyzję nasuwa uzasadnione podejrzenie, że decydenci w porę zrozumieli, iż dalsze zwlekanie z podjęciem tak istotnej dla całego społeczeństwa decyzji może mieć bardzo poważny wpływ na ostateczny wynik co poniektórych kandydatów w nadchodzących wyborach prezydenckich, a konkretnie – na końcowy wynik dwóch głównych kandydatów w tych wyborach. Właśnie tym bym tłumaczył tę nadzwyczajną szybkość opublikowania rosyjskich stenogramów na stronach należących do MSWiA. Bo powiedzmy sobie szczerze – zazwyczaj nasza władza jest nierychliwa, a tutaj wszystko poszło nadzwyczaj szybko…
Zakładając, że rosyjskie stenogramy odzwierciedlają rzeczywisty przebieg rozmów prowadzonych w kokpicie prezydenckiego Tupoleva /a nie jest to wcale takie pewne, bo otrzymaliśmy tylko sam zapis prowadzonych rozmów, bez dostępu do oryginalnych dźwiękowych zapisów, zawartych w rejestratorach czarnych skrzynek, co oznacza, że stenogramy mogły być dość łatwo zmanipulowane/, na początek należy zauważyć, że sporo rzeczy dzięki temu się wyjaśniło. Np. to, że personel pokładowy Tu-154M potrafił się porozumieć w języku rosyjskim /co zresztą już wcześniej wywnioskowałem i o czym pisałem/. Stenogramy wykazały też znajomość topografii terenu w okolicach lotniska w Smoleńsku przez pilotów Tupoleva /w tym fakt istnienia głębokiego jaru przed lotniskiem – jeden z pilotów o tym wspomina/. Podobnie jest z wiedzą nt. konieczności podawania odległości w metrach, a nie w jednostkach stosowanych w krajach anglosaskich /wcześniej ta niezgodność jednostek była bardzo poważnie brana pod uwagę jako jeden z ewentualnych czynników mogących doprowadzić do katastrofy – przekazany zapis rozmowy de facto ucina wszelkie spekulacje na ten temat/.
Czytając pełny tekst stenogramu można dojść do wniosku, że praktycznie do ostatniej minuty był to zwykły lot, w którym nic nadzwyczajnego nie zaszło. Wprawdzie piloci już pół godziny po starcie mieli świadomość bardzo trudnych warunków atmosferycznych, jakie zastaną na lotnisku w Smoleńsku, ale bynajmniej nie dramatyzowali z tego powodu. Byli co prawda uważni i skupieni, ale potrafili też zdobyć się na żarty /vide – żartobliwe słowa „dobryje ranieco” skierowane do Białoruskiej Kontroli Lotów w Mińsku/.
Co można wywnioskować ze stenogramów? Załoga Tupoleva miała świadomość bardzo trudnych warunków jakie panowały na lotnisku w Smoleńsku i raczej nie zamierzała tam wylądować, gdyż uznawała, że było to zbyt niebezpieczne – postanowili co prawda zrobić próbne zejście na wysokość około 100 metrów nad poziomem terenu, ale raczej nie brali pod uwagę praktycznej możliwości wylądowania w tych warunkach.
Świadczy o tym dobitnie przebieg niektórych rozmów prowadzonych w kokpicie Tupoleva:
- o 10:17 /miejscowego czasu/ dowódca załogi mówi: „Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy”. Niezidentyfikowany rozmówca, pyta wtedy: „A jeśli nie wylądujemy, to co?”. „Odejdziemy” – odpowiada dowódca;
- o 10:26 kapitan informuje dyrektora Mariusza Kazanę /chociaż nie jest do końca pewne, czy to rzeczywiście był M.K/, że „w tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie”;
- o 10:32 piloci zeszli na wysokość 1000 metrów. „Podchodzimy do lądowania. W przypadku nieudanego podejścia, odchodzimy w automacie” – mówi dowódca.
Czy mogły być jakieś faktyczne naciski na pilotów, aby wylądowali? Owszem, mogły być, ale nie zostały zarejestrowane przez rejestratory czarnych skrzynek /swoją drogą – zastanawiające jest, że bardzo często nie można rozpoznać rozmów prowadzonych pomiędzy załogą, a osobami, które dostały się do kokpitu pilotów z kabiny pasażerskiej/. Niemniej z prowadzonych /i odczytanych/ rozmów absolutnie nie wynika, aby piloci Tupoleva byli tak zdeterminowani, żeby chcieli wylądować za wszelką cenę. Wręcz przeciwnie – cały czas mówi się o niekorzystnych warunkach w Smoleńsku praktycznie uniemożliwiających lądowanie.
Co jest w tym locie nadal niejasne?
Otóż są to niewątpliwie ostatnie sekundy lotu prezydenckiego Tupoleva – w tym wypadku pytań jest sporo.
O 10:40:51, na kilkanaście sekund przed katastrofą, drugi pilot wydaje komendę „Odchodzimy”. Jednak samolot od tego momentu gwałtownie obniża lot, niejako wbrew temu, co mówi drugi pilot obniżając się w ciągu zaledwie czterech sekund o około 60 metrów. To zdecydowanie za duża prędkość opadania samolotu tego typu podczas lądowania – jednak z zapisanych rozmów nie wynika, aby załoga w jakiś sposób próbowała to powstrzymać. Niemniej jednak, być może próbowała to zrobić i usiłowała wyprowadzić maszynę z powrotem w górę. Tego nie wiemy. ale być może dowiemy się tego z zapisanych w czarnych skrzynkach parametrach lotu.
Od tego momentu system TAWS permanentnie powtarza „Pull up”, co stanowi ostrzeżenie przed zbliżającą się bardzo szybko ziemią. Media i niektórzy eksperci zwracają na to uwagę, tymczasem, jak napisał jeden z internautów /i o czym już wcześniej słyszałem/, „…jeśli lotnisko jest wprowadzone w bazie systemu TAWS, to na ścieżce podejścia do lotniska TAWS nie podaje ostrzeżeń (bo właśnie trzeba kiedyś wylądować). Jeśli jednak lotniska nie ma w bazie systemu TAWS (tak jak w tym przypadku) to TAWS myśli, że spadasz na ziemie i alarmuje, podczas gdy jest to normalne lądowanie…”.
Jeżeli to jest prawda, to oznacza to ni mniej ni więcej, że system TAWS na lotnisku w Smoleńsku alarmuje zawsze, bez względu na to, gdzie samolot ląduje – czy robi to prawidłowo, na płycie lotniska, czy też gdzieś indziej /jak w tym przypadku/. A jeśli tak, to piloci myśląc, że lądują prawidłowo na płycie lotniska mogli całkowicie zignorować sygnały ostrzegawcze wysyłane przez system TAWS.
Ostatnie kilkanaście sekund lotu niewątpliwie wciąż stanowi wielką tajemnicę. Właściwie nie wiadomo co w tym czasie się stało. Dowódca samolotu przez ostatnie pół minuty nie mówi już ani słowa i tylko nawigator podaje wciąż malejącą wysokość maszyny. Nie wiadomo co robi w tym czasie pierwszy pilot – czy jest zajęty pilotowaniem maszyny /a jeśli tak – to co konkretnie robi w tym czasie, aby nie dopuścić do katastrofy/, czy też, być może, nie odzywa się, bo za sterami samolotu siedzi w tym czasie ktoś inny… np. generał Błasik – praktycznie rzecz biorąc nie można takiego wariantu wykluczyć.
Bardzo zastanawiające, że do momentu uderzenia w pierwsze drzewo nie ma żadnych krzyków przerażenia, nikt nie żegna się z życiem, nikt dramatycznie nie krzyczy „rozbijemy się”, nikt nie panikuje… przyznam, że dla mnie jest to bardzo dziwne zachowanie w tych okolicznościach – zupełnie jakby załoga absolutnie nie miała świadomości szybko zbliżającej się katastrofy albo też świadomie szykowała się na zbiorowe samobójstwo…
Dopiero z chwilą uderzenia samolotu w pierwsze drzewo tj. o 10:41:04 drugi pilot krzyczy: „Kur…a mać”, a chwilę później słychać do tej pory niezidentyfikowany krzyk „Kur…..a”…
Na tym zapis zarejestrowany w czarnych skrzynkach się urywa…
W tych okolicznościach mówienie o spowodowanie katastrofy przez pilotów prezydenckiego Tupoleva /jak w wyżej zalinkowanym artykule/, uważam za zdecydowanie przedwczesne. Nie można mówić o winie pilotów nie mając żadnej wiedzy o tym, co tak naprawdę zaszło w kokpicie w ostatnich sekundach lotu.
W podobnym tonie wypowiada się też szef szkolenia Sił Powietrznych gen. Anatol Czaban w tym artykule.
Ze stenogramów wynika, że piloci mieli pełną świadomość bardzo trudnych warunków atmosferycznych panujących na lotnisku w Smoleńsku i praktycznie rzecz biorąc, wcale nie zamierzali tam lądować. Zatem wciąż otwarte pozostaje pytanie – dlaczego w takim razie doszło do tej katastrofy?
Chyba nie muszę dodawać, że z najwyższą uwagą będę śledził dalsze postępy śledztwa w tej sprawie.
A czym zakończę ten post?
Zakładając, że rosyjskie stenogramy odzwierciedlają rzeczywisty przebieg rozmów prowadzonych w kokpicie prezydenckiego Tupoleva /a nie jest to wcale takie pewne, bo otrzymaliśmy tylko sam zapis prowadzonych rozmów, bez dostępu do oryginalnych dźwiękowych zapisów, zawartych w rejestratorach czarnych skrzynek, co oznacza, że stenogramy mogły być dość łatwo zmanipulowane/, na początek należy zauważyć, że sporo rzeczy dzięki temu się wyjaśniło. Np. to, że personel pokładowy Tu-154M potrafił się porozumieć w języku rosyjskim /co zresztą już wcześniej wywnioskowałem i o czym pisałem/. Stenogramy wykazały też znajomość topografii terenu w okolicach lotniska w Smoleńsku przez pilotów Tupoleva /w tym fakt istnienia głębokiego jaru przed lotniskiem – jeden z pilotów o tym wspomina/. Podobnie jest z wiedzą nt. konieczności podawania odległości w metrach, a nie w jednostkach stosowanych w krajach anglosaskich /wcześniej ta niezgodność jednostek była bardzo poważnie brana pod uwagę jako jeden z ewentualnych czynników mogących doprowadzić do katastrofy – przekazany zapis rozmowy de facto ucina wszelkie spekulacje na ten temat/.
Czytając pełny tekst stenogramu można dojść do wniosku, że praktycznie do ostatniej minuty był to zwykły lot, w którym nic nadzwyczajnego nie zaszło. Wprawdzie piloci już pół godziny po starcie mieli świadomość bardzo trudnych warunków atmosferycznych, jakie zastaną na lotnisku w Smoleńsku, ale bynajmniej nie dramatyzowali z tego powodu. Byli co prawda uważni i skupieni, ale potrafili też zdobyć się na żarty /vide – żartobliwe słowa „dobryje ranieco” skierowane do Białoruskiej Kontroli Lotów w Mińsku/.
Co można wywnioskować ze stenogramów? Załoga Tupoleva miała świadomość bardzo trudnych warunków jakie panowały na lotnisku w Smoleńsku i raczej nie zamierzała tam wylądować, gdyż uznawała, że było to zbyt niebezpieczne – postanowili co prawda zrobić próbne zejście na wysokość około 100 metrów nad poziomem terenu, ale raczej nie brali pod uwagę praktycznej możliwości wylądowania w tych warunkach.
Świadczy o tym dobitnie przebieg niektórych rozmów prowadzonych w kokpicie Tupoleva:
- o 10:17 /miejscowego czasu/ dowódca załogi mówi: „Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy”. Niezidentyfikowany rozmówca, pyta wtedy: „A jeśli nie wylądujemy, to co?”. „Odejdziemy” – odpowiada dowódca;
- o 10:26 kapitan informuje dyrektora Mariusza Kazanę /chociaż nie jest do końca pewne, czy to rzeczywiście był M.K/, że „w tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie”;
- o 10:32 piloci zeszli na wysokość 1000 metrów. „Podchodzimy do lądowania. W przypadku nieudanego podejścia, odchodzimy w automacie” – mówi dowódca.
Czy mogły być jakieś faktyczne naciski na pilotów, aby wylądowali? Owszem, mogły być, ale nie zostały zarejestrowane przez rejestratory czarnych skrzynek /swoją drogą – zastanawiające jest, że bardzo często nie można rozpoznać rozmów prowadzonych pomiędzy załogą, a osobami, które dostały się do kokpitu pilotów z kabiny pasażerskiej/. Niemniej z prowadzonych /i odczytanych/ rozmów absolutnie nie wynika, aby piloci Tupoleva byli tak zdeterminowani, żeby chcieli wylądować za wszelką cenę. Wręcz przeciwnie – cały czas mówi się o niekorzystnych warunkach w Smoleńsku praktycznie uniemożliwiających lądowanie.
Co jest w tym locie nadal niejasne?
Otóż są to niewątpliwie ostatnie sekundy lotu prezydenckiego Tupoleva – w tym wypadku pytań jest sporo.
O 10:40:51, na kilkanaście sekund przed katastrofą, drugi pilot wydaje komendę „Odchodzimy”. Jednak samolot od tego momentu gwałtownie obniża lot, niejako wbrew temu, co mówi drugi pilot obniżając się w ciągu zaledwie czterech sekund o około 60 metrów. To zdecydowanie za duża prędkość opadania samolotu tego typu podczas lądowania – jednak z zapisanych rozmów nie wynika, aby załoga w jakiś sposób próbowała to powstrzymać. Niemniej jednak, być może próbowała to zrobić i usiłowała wyprowadzić maszynę z powrotem w górę. Tego nie wiemy. ale być może dowiemy się tego z zapisanych w czarnych skrzynkach parametrach lotu.
Od tego momentu system TAWS permanentnie powtarza „Pull up”, co stanowi ostrzeżenie przed zbliżającą się bardzo szybko ziemią. Media i niektórzy eksperci zwracają na to uwagę, tymczasem, jak napisał jeden z internautów /i o czym już wcześniej słyszałem/, „…jeśli lotnisko jest wprowadzone w bazie systemu TAWS, to na ścieżce podejścia do lotniska TAWS nie podaje ostrzeżeń (bo właśnie trzeba kiedyś wylądować). Jeśli jednak lotniska nie ma w bazie systemu TAWS (tak jak w tym przypadku) to TAWS myśli, że spadasz na ziemie i alarmuje, podczas gdy jest to normalne lądowanie…”.
Jeżeli to jest prawda, to oznacza to ni mniej ni więcej, że system TAWS na lotnisku w Smoleńsku alarmuje zawsze, bez względu na to, gdzie samolot ląduje – czy robi to prawidłowo, na płycie lotniska, czy też gdzieś indziej /jak w tym przypadku/. A jeśli tak, to piloci myśląc, że lądują prawidłowo na płycie lotniska mogli całkowicie zignorować sygnały ostrzegawcze wysyłane przez system TAWS.
Ostatnie kilkanaście sekund lotu niewątpliwie wciąż stanowi wielką tajemnicę. Właściwie nie wiadomo co w tym czasie się stało. Dowódca samolotu przez ostatnie pół minuty nie mówi już ani słowa i tylko nawigator podaje wciąż malejącą wysokość maszyny. Nie wiadomo co robi w tym czasie pierwszy pilot – czy jest zajęty pilotowaniem maszyny /a jeśli tak – to co konkretnie robi w tym czasie, aby nie dopuścić do katastrofy/, czy też, być może, nie odzywa się, bo za sterami samolotu siedzi w tym czasie ktoś inny… np. generał Błasik – praktycznie rzecz biorąc nie można takiego wariantu wykluczyć.
Bardzo zastanawiające, że do momentu uderzenia w pierwsze drzewo nie ma żadnych krzyków przerażenia, nikt nie żegna się z życiem, nikt dramatycznie nie krzyczy „rozbijemy się”, nikt nie panikuje… przyznam, że dla mnie jest to bardzo dziwne zachowanie w tych okolicznościach – zupełnie jakby załoga absolutnie nie miała świadomości szybko zbliżającej się katastrofy albo też świadomie szykowała się na zbiorowe samobójstwo…
Dopiero z chwilą uderzenia samolotu w pierwsze drzewo tj. o 10:41:04 drugi pilot krzyczy: „Kur…a mać”, a chwilę później słychać do tej pory niezidentyfikowany krzyk „Kur…..a”…
Na tym zapis zarejestrowany w czarnych skrzynkach się urywa…
W tych okolicznościach mówienie o spowodowanie katastrofy przez pilotów prezydenckiego Tupoleva /jak w wyżej zalinkowanym artykule/, uważam za zdecydowanie przedwczesne. Nie można mówić o winie pilotów nie mając żadnej wiedzy o tym, co tak naprawdę zaszło w kokpicie w ostatnich sekundach lotu.
W podobnym tonie wypowiada się też szef szkolenia Sił Powietrznych gen. Anatol Czaban w tym artykule.
Ze stenogramów wynika, że piloci mieli pełną świadomość bardzo trudnych warunków atmosferycznych panujących na lotnisku w Smoleńsku i praktycznie rzecz biorąc, wcale nie zamierzali tam lądować. Zatem wciąż otwarte pozostaje pytanie – dlaczego w takim razie doszło do tej katastrofy?
Chyba nie muszę dodawać, że z najwyższą uwagą będę śledził dalsze postępy śledztwa w tej sprawie.
A czym zakończę ten post?
http://xolomo.files.wordpress.com/2009/11/6rt1ra.jpg
Najbardziej pasuje mi tutaj ten utwór…
69 Komentarze