Witaj Miły Gościu na pokładzie Linii Lotniczych "Smurffair". Rozgość się tutaj - mój wirtualny barek jest zawsze obficie zaopatrzony ;) Życzę wyłącznie miłych lotów i wielu przyjemnych wrażeń!

środa, 13 marca 2013

Samotni w Himalajach.


Nadzieja zgasła. Nie powtórzą się niezwykłe ucieczki z strefy śmierci takie jak Andrzeja Czoka z Noszaka czy Wojtka Kurtyki z lśniącej ściany Gasherbruma IV. Zawsze zazdrościłem moim rodzicom, że w latach ‘80 mogli przeżywać największe sukcesy Polskiego Himalaizmu. Mogli niecierpliwie czekać na wieść o zdobyciu kolejnego szczytu czy pokonania kolejnej drogi, która wykraczała poza granice ludzkiej wyobraźni. Mogli cieszyć się z sukcesów i podziwiać niezwykłe wyczyny w Himalajach i Karakorum. Mogli oglądać w telewizji i czytać w gazetach relacje pełne niezwykłych słów, o ogromnych przestrzeniach, gdzie osiągnięcie szczytu było wspaniałe, a bliskość nieba była przerażająca. Moje marzenie się spełniło. We wtorek byliśmy świadkami nadludzkiego wyczynu, które miało zakończyć się inaczej... Co ostatecznie przesądziło, że dwóch rodaków pozostało na zawsze na Broad Peak? Nie dowiemy się nigdy. Góry milczą, a wszystko co milczy nadaje się do przechowania ludzkich tajemnic. 

To właśnie pragnienie życia, marzenia i niewytłumaczalna miłość zaprowadziła ich tak wysoko. Igrając na krawędzi życia i śmierci, znaleźli tam – wolność, potrzebną jak chleb. Wielu z nas tego nie zrozumie, bo tracąc góry tracimy coś z swojego człowieczeństwa. To one uczą nas, że w życiu najpiękniejsze rzeczy mamy za darmo. Dzięki im możemy zrozumieć, że na co dzień żyjemy tak nienaturalnie, tak schematycznie i czas upływa nam pomiędzy palcami i często zostajemy z niczym. Bez marzeń, pragnień czy uczuć. Dotyka nas pustka. To właśnie góry najlepiej uczą, że nie wszystko na tym świecie da się racjonalnie wytłumaczyć.

Nie szukajmy przyczyn tej tragedii i nie osądzajmy nikogo. Doskonale ich rozumiem i jestem pewien, że nigdy nie poddaliby mając wymarzony szczyt na wyciągnięcie ręki. W górach najbardziej niezwykłe, nie jest osiągnięcie szczytu tylko sama droga na niego. Pozwólmy im w spokoju wspinać się po niebiańskich Himalajach i pamiętajmy o nich jako o Zwycięzcach. Którzy z ogromną pasją dokonali rzeczy, które dla wielu nie mieszczą się w granicach wyobraźni. Bądźmy dumni.

Na takie chwile najlepiej nadają się książki. W jednej z nich znalazłem piękne słowa syna Jerzego Kukuczki – Wojtka. 

„Imponuje mi to – mieć taką pasję i poczucie sensu tego, co się robi, żeby stawiać na szali własne życie. Moim zdaniem to największe poświęcenie, bo nie ma nic cenniejszego niż własne życie.” 

Taki pełen refleksji post napisał jeden z internautów /o nicku "kiju"/ na łamach forum Onetu, pod jednym z artykułów informujących, że dwóch polskich alpinistów - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski - zostało uznanych za zmarłych zaraz po tym jak dokonali pierwszego zimowego wejścia na szczyt Broad Peak w Himalajach. Poza ww. dwójką pierwszego zimowego wejścia dokonali również dwaj inni polscy alpiniści - Adam Bielecki i Artur Małek, którym po udanym ataku szczytowym udało się zejść bezpiecznie do bazy. Spodobały mi się te słowa "kija", bo moim zdaniem kryje się w nich wiele prawdy nt. gór.

Wiadomość o uznaniu wspomnianej dwójki naszych alpinistów za zmarłych wywołała we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jestem pełen podziwu dla dokonań ludzi, którzy wspinają się na niedostępne dla innych ośnieżone górskie szczyty często ryzykując przy tym własnym zdrowiem i życiem. Nie wątpię, że zimowe zdobycie szczytu położonego przeszło 8 km nad poziomem morza to wielkie osiągnięcie. Czy jednak warto dla takiego sukcesu poświęcić własne życie? Nie wiem, ale chyba nie to miał Stachura na myśli gdy śpiewał te słowa...


Inna rzecz w tej sprawie jeszcze bardziej skłania mnie do refleksji - wiadomo, że wyszło czterech, ale wróciło tylko dwóch... wiadomo też, że każdy z nich wracał osobno...

Nie mam żadnego doświadczenia w zdobywaniu himalajskich szczytów. 
Może faktycznie oddzielne zejście każdego alpinisty po wyczerpującym ataku na wysoko położony szczyt to najlepszy sposób na przeżycie - w myśl zasady "radź sobie sam kolego, ja ci nie pomogę, bo wtedy obaj zginiemy". Być może właśnie tak jest... ale dla mnie jest w tym także coś nieludzkiego, coś, co wywołuje mój głęboki sprzeciw - no bo skoro wychodzą razem, a nie w pojedynkę, to dlaczego w pojedynkę wracają? 
A może już od samego początku wyruszyli razem, ale z wcześniejszym założeniem, że każdy z nich idzie na własną rękę i w czasie zejścia radzi sobie sam? Niewiele jest w mediach informacji na ten temat, a szkoda, bo akurat ten temat mocno mnie interesuje - dlaczego po udanym ataku na szczyt schodzili samotnie?

Nie wiem i pewnie się już tego nie dowiem, czy dwójka alpinistów, której udało się przeżyć, czuje się w jakiś sposób odpowiedzialna za śmierć swoich kolegów, czy też absolutnie nie, bo pojedyncze zejście ze szczytu było już wcześniej ustalone. Może w ogóle nie ma sprawy, bo wysoko w górach można liczyć tylko na siebie, a kto tego nie wie, ten kiep i całkowity dyletant.
W porządku, ale wolę w tym wypadku być dyletantem, niż egoistą, który myśli tylko o własnym przetrwaniu. Wiem jedno - nie chciałbym umierać samotnie w górach, a tym bardziej wysoko w Himalajach. A Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski umierali samotnie. I mieli tego świadomość.

Niedawno przeczytałem, że Jacek Berbeka, brat Macieja chce zorganizować latem wyprawę na Broad Peak po to, aby odnaleźć ciała obu alpinistów i godnie ich pochować. Myślę, że to dobry pomysł. Nasi alpiniści zasłużyli sobie na godny pochówek. Ich ciała znajdą wieczny odpoczynek w otoczeniu gór, które ukochali za życia.

"Jutro ruszamy w góry. Kolejna, ale naprawdę wyjątkowa wyprawa życia. Trzymajcie kciuki,bo jest okazja napisać kolejny rozdział historii himalaizmu.  Ale by było..." napisał Tomek Kowalski na swoim blogu
Tomek rzeczywiście dopisał kolejny rozdział, ale dla niego był to już rozdział ostatni. 
O czym myślał, gdy samotnie umierał pod szczytem Broad Peak? 
Czy miał wówczas świadomość, że dopisuje ostatni, tragiczny rozdział do historii swego życia? Czy żałował, że właśnie tak się to kończy? A może wcale tego nie żałował... może samotna śmierć w Himalajach jest tym, o czym marzy każdy prawdziwy himalaista?


35 komentarzy:

  1. ja też śledziłam wiadomości, trzymałam za Nich kciuki chociaż wiedziałam, że szans nie mają...
    niestety pasje ekstremalne mają zapisaną śmierć w nazwie, tam proporcje sie odwracają, przeżycie jest darem i cudem zarazem...miłość zabiera życie zawsze, nawet ta ziemska partnerska, a czy warto? chyba warto, bo bez miłości życie jest puste...Oni wybrali miłość gór jako drogę własnego życia i tam zginęli...To piękna śmierć! wymarzona dla każdego pasjonata, nie ma co ubolewać, można Im tylko pozazdrościć...czy bolało? na pewno nie, zamarzanie to po prostu zasypianie z chwilą transu, tak sobie ją wyobrażam ...a obawy o samotność też nie wchodzi w grę...to sa wyprawy tak naprawde zawsze samotne, towarzysze są tylko obok i jak w każdym ekstremalnym zachowaniu nie ma możliwości pomocy...nigdy nie poświęca się cudzego życia dla własnego, ja to rozumiem i przyjmuję jako prawo podstawowe! w tej sytuacji zostawienie osób słabszych jest dla mnie najlepszym i właściwym postępowaniem...
    co do szlachetnej postawy rodziny, to już mam więcej wątpliwości...nie wiem czy ja bym chciała, żeby mnie odłączyli od mojej miłości i przywlekli w miejsce, z którego uciekałam, i to jeszcze pod szyldem "godnego pochówku" ...nie ma nic bardziej godnego niż to miejsce gdzie są...tylko gdzie Oni są? i to mnie zastanawia czy nie warto akurat dla takich wypraw złożyć sie jako społeczeństwo na lokalizatory...Pa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że w pełni akceptujesz tego typu wyprawy.
      Ja nie. Dla mnie szkoda jest życia na bicie takich rekordów, a samotne zejścia ze szczytów traktuję jako skrajnie egocentryczne, nastawione tylko i wyłącznie na własny sukces.
      Może dlatego - dzięki Bogu - nie jestem himalaistą...
      Pa :)

      Usuń
    2. Nie zgodzę się z Tobą. Skrajnie egocentryczne? To może jeden na drugiego ma czekać i zamarznąć albo znieść drugiego na plecach, jeśli sam jest ledwie żywy. W takich górach każdy jest zdany sam na siebie. Oni o tym wiedzą. To nie są Tatry, to nie są nawet Alpy czy Kaukaz. Zdobywanie gór wysokich wiąże się z samotnością, nawet jeśli obok są inni wspinacze. Rzadko się zdarza, że można komuś pomóc, że da się radę, że są możliwości, siły, rzadko. A bywa i tak, że ludzie tam giną, trzymając za rękę kolegów, bo np. doznają obrzęku mózgu. To jest ich wybór, wybór, którego dokonują, decydując się na wszelkie konsekwencje i wiedzą na co się porywają, że gdy coś się stanie, będą mogli liczyć tylko na siebie.

      Usuń
    3. Podtrzymuję to, co już napisałem. Dla mnie takie dobrowolne skazywanie się na samotność jest czymś nieludzkim, nawet jeśli właśnie takie są procedury.
      Cóż, pewnie nie każdy ma taką mentalność, aby świadomie rezygnować z towarzystwa innych ludzi w najbardziej newralgicznych momentach wspinaczki.
      Poza tym, dostrzegam powody dla których warto być razem, ale o tym napiszę w kolejnych komentarzach.

      Usuń
  2. Nie znam się na tym, to wymądrzać się nie będę. Nie wiem, jakie są procedury i czy są... Szkoda ludzi ot tak, normalnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzi szkoda. Rzecz w tym, że moim zdaniem nie musieli ginąć - gdyby schodzili wszyscy razem.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Mnie się wydaje Smurffie,że częśc z tych ludzi to pasjonaci,to silniejsze od nich,nam to trudno zrozumiec,to jak narkotyk,każdy szczyt niezdobyty jest wyzwaniem...
    To się tak tylko z daleka wydaje,że to szkoda życia na takie ekstrema...ale ja ich rozumiem.Zdziwisz się,ale ja ich rozumiem,bo to podobno tak ciągnie,że nie przestajesz.
    My z boku patrzący,nie rozumiemy.Ja myśle,że himalaiści wiedzą,zdają sobie sprawę,że moga tam już zostac na zawsze...
    Gdyby tak nie było,kolejni śmiałkowie nie atakowaliby szczytów nie do zdobycia,a są...od lat są kolejni i kolejni śmiałkowie....i będą.
    Pozdrawiam miło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że Art Klater dość celnie podsumował to zjawisko, gdy napisał, że to jest miłość... w tym wypadku miłość do gór i wspinaczki. Nawet jestem w stanie to zrozumieć, ten samobójczy pęd do zdobywania coraz to nowych szczytów, ale tego pojedynczego schodzenia dalej nie rozumiem... wg mnie to jest taka dobrowolna rezygnacja z czyjejś pomocy, jak również z możliwości niesienia pomocy koledze... tyle, że odrzucając kolektyw i możliwość współpracy jesteśmy skazani tylko i wyłącznie na własne siły, a tych może zabraknąć, co widać po dwójce naszych wspinaczy, którzy tam zostali.
      Pozdrawiam z nizin :)

      Usuń
  4. w fizyce i matematyce jest takie pojęcie "osobliwość"... to takie miejsce, gdzie znikają wszelkie reguły świata i pojawiają się kompletnie inne, dziwaczne, nie do ogarnięcia... taka "kraina paradoksu"... Himalaje to jedna z takich osobliwości właśnie... kto w niej nie był, nie doświadczył, to choćby nie wiadomo jak wielu relacji wysłuchał, obejrzał, to i tak nigdy nie pojmie, jak tam naprawdę jest...
    pozdrawiać :))...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością tak jest... ale moim zdaniem to nie oznacza, że mogą się na ten temat wypowiadać tylko te osoby, które tam były... nikt nie ma monopolu na prawdę, nawet jeśli posiada wiedzę praktyczną, to wcale nie oznacza, że musi mieć rację.
      Pozdrawiać :)

      Usuń
    2. pisałem o jedynie pojmowaniu, a nie o wypowiadaniu się, ani o posiadaniu racji /o posiadaniu monopolu na prawdę tym bardziej/...

      Usuń
  5. Śmierć każdego człowieka jest stratą wielką , nie ważne jaki uprawia zawód,czy realizuje swoje pasje. Alpiniści niestety od lat giną, jednak ta pasja jest tak silna,że nic nie jest w stanie odwieźć od zdobywania szczytów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to nawet bardziej miłość niż pasja, jak to zauważył Art Klater... bo nie wiem, czy pasja to wszystko tłumaczy, a miłość raczej tak.

      Usuń
  6. Kiedy byłem nieco młodszy, to uważałem taką esktremalną wspinaczkę za pewien nieuczealny rodzaj szaleństwa, później za prodzaj snobizmu połączony z hazardem. Teraz, mimo swego racjonalizmu, patrzę na to zgoła inaczej. To po prostu ... miłość, nie oczekująca wzajemności i przygotowana na wszelkie okrucieństwa i tragedie!
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bym optował za miłością. Wtedy naprawdę można wytłumaczyć, co ich do tego popycha. Nie trzeba szukać w tym sensu, ani logiki... bo miłość często bywa ślepa i irracjonalna, wymagająca ofiar... tak, miłością można to wytłumaczyć.
      Ukłony Klaterze.

      Usuń
  7. Nie znam się na wspinaczce. Dla mnie i spacer po górach bywa ekstremalnym wysiłkiem, pamiętam, że na szczyt Giewontu wchodziłem jak zwierzę, na czworakach. Ale jeśli dla tych doświadczonych alpinistów wejście i zejście z tego szczytu było ekstremalnym wysiłkiem - połowa z nich dała radę przeżyć - to nie wyobrażajmy sobie, że mogliby skutecznie pomóc jeden drugiemu. Nie mogli pomóc, jeśli sami ledwie szli, nadludzkim wysiłkiem.
    Wydaje się, że Berbeka próbował pomóc Kowalskiemu i dlatego sam zginął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiadomo w jaki sposób zginął Berbeka. Nie wiadomo też w jaki sposób zginął Kowalski. Właściwie niczego nie wiadomo, spekuluje się nt. przyczyn, ale niczego pewnego nie wiemy. Może gdyby schodzili wszyscy razem, wtedy szanse przeżycia całej czwórki byłyby większe, a to z tej racji, że najsilniejszy mógłby zejść po pomoc i wskazać lokalizację pozostałej trójki. To oczywiście także spekulacje, ale łatwiej jest udzielić pomocy, gdy się wie gdzie szukać, a jak się nie wie, wtedy takie poszukiwanie staje się bezcelowe, bo za dużo tam jest różnych zakamarków. Dochodzi do tego jeszcze aspekt psychologiczny, który przedstawię w komentarzu poniżej.

      Usuń
  8. Znam ludzi, którzy znają dość dobrze naszych dwóch alpinistów, którym nie udało się zejść.
    Miłość do gór po prostu. Oni, idąc tam, mieli świadomość po co i gdzie idą oraz co im grozi.

    Ludzie zupełnie bezmyślnie zdziwieni są, że Himalaje rządzą się innymi prawami. Tam człowiek na plecach drugiego nie zniesie, bo często sam z trudem robi kolejny krok. Warunki są ekstremalne - ogromny mróz, wiatr. Czekanie przez kilka godzin czy nawet kilkadziesiąt minut w takich warunkach z dużym prawdopodobieństwem skończy się śmiercią. Oczywiście zdarza się, że zawracają, pomagają, jeśli mogą, jeśli dadzą radę.
    Zresztą organizm może zwykle znosić wysokość i warunki ekstremalne nieźle, ale nagle przyjdzie słabość i koniec.

    Pamiętam jak sporo czasu temu szłam sobie z dziewczynami na Giewont. Górka jak góra, nie za duża, ot taki Giewont. Dla niektórych - niezły wyczyn. Dla mnie wtedy - taka sobie ciut trudniejsza górka. I nagle może po godzinie wędrówki dopadła mnie taka słabość - odcięło mi prąd i padłam, jak szłam. Nie zdążyłam pomyśleć nawet. Nie szło nic zrobić, powalczyć z ciałem. Po godzinie odpoczynku, odzyskaniu przytomności i tak wlazłam na Giewont, co skończyło się silnym krwotokiem z nosa następnego dnia i wizytą na pogotowiu.

    Jeśli ta górka dała mi kopa i utarła noska, to co mogą zrobić Himalaje?

    W sieci pełno zdań typu - po co oni tam szli, byli głupi, samobójcy, egoiści, itd. A gdyby żaden Polak się nie wspinał nie chodził, to w sieci i tak byłoby pełno narzekaczy, że jesteśmy nieudacznikami, tchórzami itd. Polacy zawsze znajdą coś, na co mogą narzekać, znajdą powód do obrażania.

    To byli i są pasjonaci. Ludzie gór. W domu w osobie ojca miałam pasjonatę wody. Opowieści o ekstremum, o ryzyku. Zabronić im tego, co kochali, co kochają, to tak jakby przestać podlewać kwiaty. Sama uwielbiam wodę. Przy ojcu sporo się nauczyłam, zdarza się, że sama ryzykuję. Rozumiem tych, którzy wspinają się na najwyższe góry świata, na góry najtrudniejsze, wybierają trudne czy nowe drogi. To jest znacznie więcej niż bicie rekordów, kolekcjonowanie szczytów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, że to miłość, napisałem już o tym w mojej odpowiedzi na komentarz Art Klatera.
      Powiem tak: podobnie jak nikt mnie nie zmusi do zdobywania szczytów w Himalajach, tak samo nie mogę tego nikomu zabronić. Zresztą nie chcę zabraniać, jeśli ktoś to kocha, proszę bardzo, niech się wspina, nic mi do tego.
      Ale te samotne zejścia jednak nie wywołują mojej aprobaty, napisałem już w mojej odpowiedzi dla Dibeliusa o możliwości wskazania miejsca pobytu maruderów w przypadku zejścia grupowego, co akurat w tym przypadku miało spore znaczenie.
      Do tego dodałbym jeszcze aspekt psychologiczny - otóż dla mnie świadomość obecności innych ludzi byłaby krzepiąca i podnosiłaby mnie na duchu, dawałaby dodatkową siłę do dalszej walki, bo taka jest natura człowieka, że będąc "w stadzie" zawsze jest raźniej. Oczywiście piszę w swoim własnym imieniu, a jeśli procedury wspinaczkowe są inne, tym gorzej dla nich, widocznie /jak już wcześniej napisałem/ - nie nadaję się na himalaistę.

      Usuń
  9. To bardzo poważne wyzwanie, któremu mało kto sprosta. Są jednak pasjonaci, dla których jest to treścią życia. Cena , jaką za to płaca jest tylko im znana, dlatego chylę czoła - non omnis moriar...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwóch z nich zapłaciło za to cenę najwyższą i w tym przypadku mam spore wątpliwości, czy gra jest warta świeczki...

      Usuń
  10. Ja ich rozumiem. I za żadne skarby nie chciałabym by wywlekali moje kości w jakieś inne 'godne' miejsce.
    Muszę to zastrzeć w testamencie w razie co.
    Pozdrawiam Cię Smurffiku ciepło;-)
    PS.
    Chyba zacznę się odzywać.
    Już widzę Twoją minę:-)
    Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej zastrzeż Krysiu, bo kto wie gdzie będą wlec Twoje kości ;)
      Nie pamiętam, czy już Ci mówiłem, że jesteś jak meteoryt, tzn. pojawiasz się i znikasz, dlatego nie jestem totalnie zaskoczony z powodu Twojej obietnicy ;)
      Pozdrawiam Cię wiosennie pomimo zimy wciąż panującej za oknem :)

      Usuń
  11. ja niekoniecznie rozumiem dlaczego Oni to robią, zdając sobie sprawę z realnego zagrożenia i czychających niebezpieczeństw , pewnie nie mam takiej pasji czy miłości do czegoś ,ale gdzie chowa się w tych ludziach zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy ? pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sęk w tym Szafirku, że zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy nie idą w parze ani z pasją, ani tym bardziej z miłością :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  12. bellatrzix200917.03.2013, 12:15

    Tak... ja myślę, że przede wszystkim ci co przeżyli zawsze będą mieć w głowie to pytanie... Dlaczego? Nie tylko my, Smurffie. Nie wiem, może to zwyczaj, schodzić pojedynczo. Może tylko ich wybór i decyzja. Taka wyprawa, to zawsze wielkie ryzyko. Ale adrenalina chyba tu przeważa nawet nad instynktem samozachowawczym. Wypadki chodzą po ludziach . Zawsze nie w porę, zawsze niesprawiedliwie i niepotrzebnie... Tyle eskapad przecież kończy się pomyślnie... Ta nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli na światło dzienne wychodzą niektóre szczegóły tej wyprawy i część zagadek się wyjaśnia, np. po tym artykule:
      http://www.fakt.pl/Krzysztof-Wielicki-o-szturmie-Broad-Peak-Nie-moglem-ich-powstrzymac,artykuly,204574,1.html
      Ale niektóre zagadkowe rzeczy nadal pozostają niewyjaśnione i mam spore wątpliwości, czy opinia publiczna kiedykolwiek otrzyma na nie odpowiedzi...

      Usuń
  13. Zakrzyczysz mnie i znienawidzisz - ale napiszę to. Przykro mi z powodu śmierci alpinistów. Byli to jednak dorośli ludzie, znali ryzyko. Ludzie dzięki swojej pysze wspinają się na szczyty granic swoich cielesnych możliwości po to tylko by "kliknąć" fotkę na szczycie i stać się sławnym. Popraw mnie, jeśli to nie pycha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zamiaru ani Cię zakrzykiwać, ani znienawidzić, tym bardziej, że w gruncie rzeczy podzielam Twoją opinię. Jest w tym wszystkim sporo pychy.

      Usuń
  14. Na takiej wysokości to raczej szans większych niema żeby fizycznie komuś pomóc, LICZYSZ KROKI I ODDECHY a tu jeszcze zima...Inny świat. Tak się złożyło, że w czasie poszukiwań byłam w górach. Nigdzie daleko tylko w Beskidach. Spotkałam tam sporą grupę alpinistów, wśród nich byli też himalaiści. Nie słyszałam słowa o zdarzeniu, milczenie.Dużo śpiewów, radości i zaobrączkowanych samotnych facetów( żony w domu pilnują ogniska domowego, to też jakiś tam wybór). Usłyszałam natomiast że w tym roku, w Andach w podejściu na Akonkaguła zginęło już 6 osób w tym 4 Polaków!W mediach o tym się nie mówi... Pod najwyższym szczytem Andów jest... cmentarz, miejce tych którzy tam zginęli... Robili to co kochają. Pewnie nie raz z determinacją bo... wyprawy są nieprzyzwoicie drogie, masakrycznie drogie! więc jak jesteś i masz jednodniowe okno by wyjść na szczyt(pal sześć że nadto wieje) to idziesz i ryzykujesz nawet mając niską saturacje. Jesteś zdrowy silny i ni stąd ni z owąd dostajesz obrzęku mózgu lub płuc, niewielu wchodzi z grypy albo wcale... Broda Pick...żal młodego życia, żal tego 27 letniego chłopaka, ale gdybym była Himalaistką to tam chciałabym zamknąć powieki...Widziałam na filmie miejsce z którego spadł Kukuczka, widziałam też nakreślony rys którym bez ubezpieczeń wracał jego towarzysz, robi wrażenie i chylę czoła przed tą niezwykła miłością... pozdrawiam Cię wiosennie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że już sama obecność drugiego człowieka w trakcie takiego zejścia ze szczytu przynosi otuchę i jest krzepiąca, nie mówiąc o możliwości wezwania pomocy w konkretne miejsce, bez konieczności prowadzenia poszukiwań.
      Odrzucając tę całą romantyczną otoczkę towarzyszącą śmierci wspinaczy w Himalajach, mogę cyniczne zapytać: a czym się różni spadek w przepaść ze ściany lodowca od spadku np. z 10 piętra wieżowca?
      Pozdrawiam Cię także wiosennie :)

      Usuń
    2. Zgubiłam się, zgubiłam całą grupę swego czasu nocą w Gorcach. Bo, bo nie wszyscy byli przygotowani, bo nie wszyscy mieli czołówki, etc. Pierwszy raz spotkałam się z histerią, wściekłością i dramatyzmem, była późna jesień, prawie zima ale 18 stopni NOCĄ. Byłam spięta i spokojna, konkret i rzeczowe sugestie. Wszyscy doszli do schroniska ale po drodze się działo. Mnie zaskoczyły ludzkie emocje, Ci na których można się wesprzeć NAJBARDZIEJ ZAWIEDLI. Himalaje nie znam ich ale to inna bajka, ekstremum, a śmierć zawsze ta sama.
      pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    3. No cóż, niektóre rzeczy można sprawdzić tylko w tzw. "praniu"...

      Usuń
  15. Nie wierz takim filmom jak K2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A innym filmom, kręconym w wersjach dokumentalnych, jak np. film znajdujący się pod tym linkiem?
      http://www.climb.pl/filmy/mniam-mniam-plus-extreme/

      Usuń

Jeśli nie wiesz jak to skomentować, ale koniecznie chcesz zaznaczyć swoją obecność, lepiej wstaw trzy kropki, zamiast goopio gadać :P