Witaj Miły Gościu na pokładzie Linii Lotniczych "Smurffair". Rozgość się tutaj - mój wirtualny barek jest zawsze obficie zaopatrzony ;) Życzę wyłącznie miłych lotów i wielu przyjemnych wrażeń!

wtorek, 2 grudnia 2014

Granice ryzyka.

Gdy przeczytałem, że słynny linoskoczek - Nik Wallenda znany wcześniej z przejścia po rozpiętej linie nad przepaścią pod wodospadem Niagara i Wielkim Kanionem Kolorado przymierza się tym razem do podniebnego "spaceru" po linie rozpiętej pomiędzy drapaczami chmur w Chicago - bez żadnego zabezpieczenia - to jak zwykle czytając tego typu informacje, po prostu wzruszyłem ramionami. No bo co to mnie obchodzi? Jak spadnie, to spadnie - jego ryzyko, a nie moje.
Ale potem, jak już oglądałem ten "spacer" zadałem sobie proste pytanie - kim jest ten człowiek i wszyscy jemu podobni, którzy decydują się na podjęcie ryzyka, które tak naprawdę jest igraniem ze śmiercią.
Bo tutaj nie chodzi tylko o podniebne "spacery" po linie.
Himalaiści również podejmują się prób, które oscylują na granicy życia i śmierci. Niestety, wielu z nich nie wychodzi zwycięsko z tych prób i zostaje już na zawsze w Himalajach, co nie przeszkadza innym podejmować kolejnych, coraz bardziej trudnych i spektakularnych prób. Już nie wystarcza zdobycie najwyższych szczytów w okresie letnim, kilka lat temu zaczęła się licytacja na wspinaczkę w okresie zimowym, a jednocześnie wyszukiwanie coraz trudniejszych tras dla tej wspinaczki. W tej sytuacji rodzi się proste pytanie - gdzie jest wyznaczona granica ryzyka poza którą dalsze utrudnianie górskiej wspinaczki nie jest już żadnym heroizmem, a jedynie najzwyklejszą ludzką głupotą? Czy taka granica w ogóle istnieje? Czy himalaiści w pogoni za ekstremizmem położonym na granicy życia i śmierci oraz ewentualną sławą w przypadku powodzenia wyprawy, zatracili już całkowicie swój instynkt samozachowawczy?


Podam tutaj jeszcze jeden przykład, tym razem z branży filmowej. 

Facet, który w pogoni za "dreszczykiem na plecach" widzów oglądających jego programy przyrodnicze stracił życie. Gdy oglądałem wcześniej jego programy to już wtedy wiedziałem, że długo nie pożyje, bo już od dawna balansował na granicy życia i śmierci. Nie wiem, albo przeceniał własne umiejętności, albo nie doceniał śmiertelnego zagrożenia ze strony dzikich zwierząt, które pokazywał w swoich filmach. Podchodził do nich zdecydowanie za blisko bagatelizując zagrożenie z ich strony. Udawało mu się, ale do czasu - w końcu nadział się sercem na ogon płaszczki i już nie udało się go uratować.


Jak można nazwać takich ludzi? Czy są to bohaterscy ryzykanci, czy jednak bardziej szaleńcy, którym w trosce o ich własne bezpieczeństwo powinno się zabronić podejmowania dalszych prób tego typu?

Ktoś może w tej chwili powiedzieć - jakim prawem można im zabronić podejmowania ryzykownych prób? Wszak podejmują te próby na własne ryzyko, a zabranianie im czegokolwiek kłóci się z prawem każdego człowieka do wolnych i nieskrępowanych wyborów.
Ale czy na pewno? 
W takim razie dlaczego nakazuje się nam, wolnym ludziom, zapinanie pasów bezpieczeństwa w samochodach i samolotach? Dlaczego istnieją tysiące przepisów dbających o nasze bezpieczeństwo, które zwyczajnie gwałcą nasze prawo do bycia wolnymi ludźmi? Jak to się ma do równości wszystkich ludzi, skoro jednym wolno, a innym nie? Czy to jest sprawiedliwe?


Podniebny "spacer" Nika Wallendy tym razem zakończył się szczęśliwie. Chociaż każdy kolejny krok mógł okazać się tym ostatnim...




Obserwując Nika stąpającego po linie z zasłoniętymi oczami zastanawiałem się, o czym w trakcie tego dość szczególnego "spaceru" myślała jego żona i dzieci. Jak oni to znieśli?

A może to właśnie oni są prawdziwymi bohaterami?


Nie wiem co jeszcze wymyśli Nik Wallenda i jemu podobni ryzykanci. Ale moim zdaniem to już zaczyna przekraczać granice ryzyka i powoli osiąga poziom szaleństwa. 

A tam może już nie być happy endu...



23 komentarze:

  1. Nad tym się zawsze zastanawiam. Szekspirowskie , "w tym szaleństwie jest metoda" myślę , że nie ma zastosowania. Jeden nieprzemyślany krok i nieszczęście. To jest wg mnie specyficzne pokazywanie światu i sobie własnej mocy. I po co ? A jeżeli ma się rodzinę to kompletny brak odpowiedzialności. Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to ma być pokazywanie światu własnej mocy to muszę przyznać, że ta moc jest zawieszona na bardzo cienkiej linie... znacznie cieńszej niż ta, po której stąpa...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. krakowianka3.12.2014, 17:39

    ja w sumie jednak bardziej rozumiem tych co zdobywają góry,że COŚ ich tam pcha,na pewno adrenalina,na pewno pewne pokazanie światu,ze dokonali rzeczy trudnej,nie danej wykonać każdemu...ale ci co po najwyższych budynkach się spinają,na jakis linach nad przepaściami chodzą...tych nie zrozumiem...Ten wyczyn,o którym tu piszesz ja nazywam głupotą,napędzaniem adrenaliny widzom kosztem utraty zycia w każdej sekundzie...a gdyby tak jakiś ptak tamtędy przelatywał...i równowaga tak misternie obmyślana,w każdym ruchu i calu...byłaby naruszona i wtedy....
    tak jak andante pisze,ci co mają rodziny,są pozbawieni całkowitej odpowiedzialności...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. krakowianka3.12.2014, 19:48

      ja nawet zaryzykowałabym nazwac takiego śmiałka samobójcą, bo on na pewno wie,że może mu się nie udać...za którymś razem,może wewnętrznie pogodzony jest z tym faktem...ale zachodzi pytanie,czy gdyby przeżył upadek,został kaleką całkowicie zaleznym od innych...miałby tez taką odwagę?
      Jak to jest... ludzie w szpitalach...nieuleczalnie chorzy walczą o każdy darowany dzień, a tacy śmiałkowie zachowują sie tak,jakby na następnym dniu w ogóle im nie zależało...hm...jak to jest...

      Usuń
    2. Może przelatywać ptak, ale może też wystąpić inne nieoczekiwane wydarzenie, jak np. gwałtowny podmuch wiatru, który zaburzy równowagę... nie da się wszystkiego przewidzieć, a w przypadku takich wyczynów każde niespodziewane wydarzenie tego typu może zakończyć się śmiercią. W to, że przeżyje upadek z tej wysokości zupełnie nie wierzę, bo lina jest zawieszona kilkaset metrów nad ziemią.
      Też nie wiem jak to nazwać... dla mnie jest to coś w rodzaju "rosyjskiej ruletki" tyle, że bardziej spektakularnej...

      Usuń
  3. Oceniamy innych naszą miarą - małych, praktycznych, lękliwych ludzików. Są ludzie o innym systemie wartości, w którym własne życie nie stoi najwyżej. Ogłądam serial o Wikingach - byli niezwyciężonymi wojownikami, bo w walce nie obawiali się śmierci. Współcześnie śmierci nie obawiają się dżihadyści. Tysiące młodych Europejczyków zasilają szeregi Państwa Islamskiego, a Europejki jadą, aby służyć islamowi swoimi macicami. Narkomani setkami tysięcy zaćpywają się na śmierć, konają zarażeni HIV.
    Na tle tych przykładów chodzenie po linie wydaje się czynem eleganckim o niewielkiej społecznej szkodliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem trudno jest o wspólny mianownik dla tych przypadków, które wymieniłeś. Dżihadyści umierają w imię swojej wiary. Narkomani ćpają, ale umieranie w ich przypadku jest niejako "efektem ubocznym" tego ćpania, a nie celem samym w sobie. Nosiciele HIV też nie chcą umierać.
      Co prawda ten linoskoczek też nie chce umierać i liczy, że mu się uda, no i jak do tej pory faktycznie udaje mu się...

      Usuń
  4. To są Wariaci!! moim zdaniem heroizm nie ma z tym nic wspólnego, to jest coś czego ludzie szukają w sobie, ja np osiągam taki stan w wannie :) właśnie tam odnajduję miejsce wyciszenia, miejsce w którym nikt mi nie zawraca głowy i żaden telefon nie przeszkodzi w mojej ciszy oderwanej od świata...Oni podejrzewam też szukają takiej ciszy w której mogą skupić myśli w sobie, ciszy w której mogą słyszeć siebie i nic innego się nie liczy, a niebezpieczeństwo jest tak duże że człowiek czuje się jak w śmierci klinicznej, podejrzewam że wszyscy ci ludzie mają zupełnie inne podejście do rzeczy ważnych w życiu i to jest ta wartość, której szukają, a śmierć nie jest żadną przeszkodą ...co do nakazów, zakazów i decydowania o cudzym życiu to dalej uważam że wszystko jest dopuszczalne i nikt nie ma prawa zabraniać komuś, czegoś, nawet zapinania pasów w samochodzie, pod warunkiem, że nie szkodzi to innym, czyli gdyby ten facet spadł, to bym powiedziała- taki los sobie wybrał ale gdyby spadł na kogoś, to by został mordercą...co do rodzin, to cóż, ludzie zawierają związki nawet na łożu śmierci, bo Miłość nie ma limitu czasu, może trwać dzień albo sto lat, ważne że zaistniała...Kochać to jest sens życia...samo przeżyć życie, to jest zmarnować życie.... Wariaci kochają mocno ale żyją krótko :)
    najlepiej wykorzystują życie długodystansowcy, potrafią rozłożyć siły w czasie a w efekcie Kochają Długo i Mocno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się wydaje, że to tacy ludzie to wariaci. Być może stanowią jakiś szczególny przypadek tego, co się na ogół pod pojęciem wariactwa rozumie, ale moim zdaniem jest coś na rzeczy.
      No bo jeśli pójdę Twoim tokiem myślenia i założę sobie, że facet ma chęć się wyciszyć spacerując sobie po linie zawieszonej na wysokości kilkuset metrów, to jak dla mnie już całkowicie wystarczy, abym tego kogoś określił mianem wariata :)

      Usuń
    2. ja też bym tak określiła :P:)

      Usuń
  5. zacznijmy od tego, że z tzw. "społecznego" punktu widzenia przypadek Irvina był nieco inny, gdyż on wykonywał swoją pracę, której finałowym celem było dobro całej planety jako ekosystemu /chodzi tu o popularyzację przyrody, zmianę pewnego paradygmatu, przedmiotowego jej traktowania, które niestety nadal funkcjonuje jako większościowy/...
    na podobnej zresztą zasadzie inaczej bywa postrzegany i oceniany himalaista, który idzie w góry, a inaczej ten, który idzie ratować tego pierwszego, który w tych górach utknął...
    ale dla mnie akurat ten "społeczny" punkt widzenia ma drugorzędne znaczenie... jeśli kogoś kręci przesuwanie granicy ryzyka utraty własnego życia, to niech sobie przesuwa... co prawda im bliższa mi jest dana osoba, tym bardziej będzie mnie to obchodzić, ale ostatnie słowo należy do niej, bo to jej życie, nie moje... interesować mnie będzie co najwyżej, czy taki Wallenda dostatecznie zabezpieczył teren pod nim, by nie ucierpiał niewinny człowiek, który akurat będzie pod nim przechodził, gdy ten przypadkiem na niego zleci /co też jest zresztą "społecznym" podejściem, w nieco innym sensie/... ale tu też bez przesady, żadnego grodzenia tego terenu, wystarczą wyraźne informacje, że przejście przez ten teren jest bardziej ryzykowny /typu tablice "uwaga, pracują na wysokości"/...
    ...
    to ostatnie zdanie powoduje, że pytanie o indywidualne granice ryzyka zmienia się w pytanie o granice profilaktyki, które powinno wyznaczać prawo stanowione w kwestii tzw. "zachowań ryzykownych"... tu niestety bez rozważenia poszczególnych przypadków, każdego z osobna, dyskusja nie ma sensu... na przykład nakaz jazdy w pasach uważam za ostre przegięcie, bo ryzyko, że ktoś wyleci z impetem przez przednią szybę i zrobi komuś kuku jest zerowe /pasy na tylnych siedzeniach to już inna bajka, tu powinien decydować kierowca/... natomiast jak najbardziej godzę się na skanowanie /mnie i bagażu/ na lotniskowej bramce... albo taki przykład: karanie za robienie "bydła" po pijanemu w parku miejskim - tak, karanie za sam fakt ćpania alkoholu w tym parku - nie...
    ...
    aha... polecam znakomitą powieść Mistrza Lema "Powrót z gwiazd", dystopię opisującą społeczeństwo, w którym ludzie pozbawiani są skłonności do agresji i ryzyka zaraz po urodzeniu...
    pozdrawiać :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadek Irwina był co prawda związany z wykonywaną pracą, ale kto mu kazał aż tak ryzykować? Moim zdaniem szlachetne cele, o jakich piszesz równie skutecznie da się realizować bez ponoszonego ryzyka, co robi np. Kr. Czubówna jako lektor filmów przyrodniczych, czy też Cejrowski robiąc takie filmy, ale nie ryzykując przy tym swoim życiem.
      Co do tych wszystkich ograniczeń, jakie są nakładane na ludzi pod pozorem ich rzekomego bezpieczeństwa, to długo można by o tym gadać, zależnie od tego, pod jakim kątem takie ograniczenie się rozpatruje. Mam tutaj na myśli nie tylko to, czy takie ograniczenie ma służyć przede wszystkim dobru jednostki, czy dobru ogółu, ale także kwestię na ile może sobie władza pozwolić, aby ograniczyć ludzką wolność pod pozorem dbania o szeroko pojęte bezpieczeństwo. Nt. wolności człowieka pisałeś już niejeden raz, ale pod takim kątem chyba jeszcze tej kwestii nie rozpatrywałeś. Mamy teraz takie czasy, że ten problem będzie narastał, zresztą już teraz stawiane są zarzuty, że powszechny monitoring w postaci wszędobylskich kamer coraz bardziej przypomina "Rok 1984" Orwella.
      A propos Lema. Tej powieści nie czytałem, ale w jednym z opowiadań, chyba ze wspomnień Ilona Tichego jest mowa o całkowicie sterowalnym społeczeństwie. Oczywiście Mistrz Lem robi przy tym "oko" do czytelnika :)
      Pozdrawiać :)

      Usuń
  6. "Czy są to bohaterscy ryzykanci, czy jednak bardziej szaleńcy, którym w trosce o ich własne bezpieczeństwo powinno się zabronić podejmowania dalszych prób tego typu?"

    Ani jedno, ani drugie. W zależności od chęci zaprezentowania swoich wyczynów szerszej publice, są to albo niezbyt rozsądni pasjonaci (jeśli na poklasku zależy im dość słabo), albo pyszałkowaci gówniarze (jeśli ryzykują dla popisu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne przejawiają jedno i drugie, może tylko proporcje ulegają zmianom, bo trudno jest oddzielić od siebie te cechy, zwłaszcza na takiej wysokości :)

      Usuń
  7. "Czudaki ukraszajut mir", więc pozwólmy im postępować i odczuwać po swojemu. W osądzaniu czyjegoś sposobu na życie na podstawie "co to, to nie ja" dostrzegam jakąś pychę, niewzruszone przekonanie o swojej racji i dokonywaniu jedynie słusznych wyborów.
    Stuprocentowo rozsądny i akuratny świat zamieniłby się w idealnie wypucowaną trumnę.
    /moim zdaniem/
    Anty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piszesz "pycha"... ja to nazywam "megalomania", ale mniejsza o terminologię... pójdę dalej i powiem po prostu, że za chęcią zabraniania "czudaczenia" tym "czudakom" stoi prozaiczna ludzka zawiść, którą zawistnicy w swej obłudzie wielkiej nazywają "troską"...

      Usuń
    2. Jakiejś wielkiej pychy w tym nie widzę, ot po prostu dzielę się na blogu moją opinią z czytelnikami. Nie mówię im jak ""czudaki" mają żyć i nie zabraniam im tego co robią, bo nie mam takich uprawnień, a nawet gdybym miał, to pewnie bym im tego nie zabronił. W końcu ryzykują swoim życiem, nie moim. Więc pychy w tym raczej nie widzę.

      Usuń
    3. spoko Smurff'ie, nie wydaje mi się, by Anty pił do Ciebie, a jedynie do entuzjastów wspomnianych zakazów czudaczenia, którzy motywują je "dobrem" owych czudaków...

      Usuń
    4. Pewnie masz rację, ale wolałem tę rzecz od razu wyjaśnić.

      Usuń
    5. Przepraszam że dopiero teraz, ale bardzo długo nie zauważyłem żadnej odpowiedzi na mój wcześniejszy komentarz. Zacząłem wątek "czudaków", bo kwestia potencjalnego zabraniania uprawiania ryzykownego hobby/ sposobu na życie pojawiła się w artykule.
      Wbrew powszechnemu mniemaniu, biologia ewolucyjna nie mówi, że przeżywają populacje najlepiej przystosowane. Chodzi raczej o te, które pozostawiły sobie największe pole do potencjalnej adaptacji. Każda zbiorowość potrzebuje osobników, które w sytuacjach nietypowych/ ekstremalnych będą zdolne np. do natychmiastowego podejmowania ryzykownych decyzji.
      Eliminując skłonności małych grup osób do takich zachowań możemy sobie zaszkodzić.
      Nie wycinajmy tego, czego nie rozumiemy. Mniej więcej to miałem na myśli.
      Anty

      Usuń
  8. Kiedy kończy się pasja a zamienia się to w determinację udowodnienia ze zrobi się coś czego nikt inny nie dokonał (chodzi oczywiście o sporty ekstremalne) wtedy życie stawiane jest na drugim miejscu co według mnie nie budzi zaufania w takiej osobie.Nie zawsze cel uświęca środki.Życie jest jedno wygląda że dla niektórych nie ma to znaczenia.Dla mnie to pewnego rodzaju samobójstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą. Też nie miałbym zaufania do takich osób, zbyt wiele stawiają na szali, abym się przekonał do takich ludzi.

      Usuń

Jeśli nie wiesz jak to skomentować, ale koniecznie chcesz zaznaczyć swoją obecność, lepiej wstaw trzy kropki, zamiast goopio gadać :P