Witaj Miły Gościu na pokładzie Linii Lotniczych "Smurffair". Rozgość się tutaj - mój wirtualny barek jest zawsze obficie zaopatrzony ;) Życzę wyłącznie miłych lotów i wielu przyjemnych wrażeń!

środa, 6 czerwca 2007

Bieszczady wczoraj i dziś.

   W zeszłym roku byłem kilka dni na wakacjach w Bieszczadach. Przebywałem tam oczywiście z całą swoją rodziną. Pojechaliśmy, jakżeby inaczej, samochodem, do wcześniej umówionej górskiej miejscowości, gdzie już była dla nas zarezerwowana prywatna kwatera.
   Cieszyłem się, że tam jadę, bo wcześniej byłem w Bieszczadach tylko raz, dwadzieścia lat temu, we wrześniu 1987 r. Pojechałem tam wówczas z pewną Panią, tylko na 3 dni, niestety nie mogliśmy zostać wtedy dłużej. Przeszliśmy Połoniny, ale na wejście na najwyższe bieszczadzkie szczyty nie starczyło już wtedy czasu. Podróżowaliśmy, jakżeby inaczej, pociągiem, nocowaliśmy pod namiotem, a cały nasz dobytek nosiliśmy w plecakach.
  Z tamtego okresu pamiętam przepiękne górskie widoki, złocisty kolor traw na Połoninie, piękną gwiaździstą, niebywale cichą zimną noc z jakimś odległym wyciem psa lub wilka, salamandry łażące po porannym deszczu i wiele innych wspaniałych rzeczy, które sprawiły, że Bieszczady jawiły mi się wówczas, jako wyludnione, ale przepiękne góry, gdzie dostrzegałem jakąś romantyczną, pierwotną dzikość.
   Jadąc w zeszłym roku cieszyłem się, że będę mógł wreszcie wejść na najwyższe szczyty, jak Tarnica, Krzemień i Halicz. Spodziewałem się znaleźć w tych górach klimat tamtych trzech dni sprzed dwóch dekad...

   Jakże byłem naiwny! W Bieszczadach kłębiły się tłumy ludzi.
Kiedyś na szlaku trudno było spotkać w ciągu godziny choćby jednego człowieka. Nic dziwnego, że jak się w końcu ktoś napatoczył, to nie tylko tradycyjne "dzień dobry" cisnęło się na usta - po prostu aż się chciało pogadać, autentycznie czuło się już brak kontaktu z drugim człowiekiem i potrzebę rozmowy.
Teraz w ciągu minuty mija się całe tłumy ludzi i potrzeba rozmowy, to ostatnia rzecz, o jakiej się myśli...
   Nadto cała moja rodzina postawiła zdecydowane weto wspinaczce na ww. wysokie szczyty. Weszliśmy tylko najkrótszym podejściem na Połoninę Wetlińską, notabene, przy jawnym buncie Lolusia.
   W efekcie, będąc w górach, podróżowaliśmy samochodem. Jakoś do tej pory nie miałem okazji uprawiać takiej formy turystyki, której miłośnikom gór absolutnie nie polecam. Co gorsza, bieszczadzkie drogi pozostawiają sporo do życzenia - jeśli ktoś jest ciekaw moich wrażeń na ten temat, to tutaj są szczegóły.
   W rezultacie wracałem z tego pobytu mocno rozczarowany. Obiecałem sobie, że jeżeli jeszcze raz wybiorę się w Bieszczady, to znów z namiotem i plecakiem, natomiast z pewnością bez małych dzieci i bez samochodu.
   A po tym moim ubiegłorocznym pobycie dotarło do mnie, że tamte Bieszczady sprzed 20 lat już na zawsze odeszły w przeszłość i niestety już nigdy nie będą takie same, jakie były wtedy.
   Pozostały już tylko w moich wspomnieniach...


  
Bieszczady. Połonina Wetlińska.