Na ślad właśnie takiej, pysznej czekoladki, udało mi się kiedyś trafić na blogu Violinki. Pewnego razu, przeglądając komentarze po jednym z Jej postów pt. "Rozwód - porażka życiowa", znalazłem następujący komentarz:
"Wiesz, ja po rozwodzie byłam sama przez 10 lat. Gdyby nie dorastający syn to byłabym taką rasową singielką po trzydziestce, z dobrym zawodem, flirtami, sporadycznymi romansami i samotnymi niedzielami w parku. Myślałam że zawsze już tak będzie... Ale nie o tym chcę pisać. Chcę napisać że po tych dziesięciu latach spotkałam mężczyznę, mężczyznę rozwodzącego się po 17 latach związku, po 5 okrutnych latach jego walki o to by żona została z nim i dziećmi. Mężczyznę czterdziestoletniego, który czuł się stary i przegrany, zdradzony, porzucony i wyśmiany. Który zdecydował się odejść biorąc ze sobą dziecko trudne, bo z podejrzeniem autyzmu, a którego matka po prostu nie chciała. I który kupił dla siebie i syna malutkie mieszkanko, bo sądził że zawsze już będzie samotny. I uwierz mi, ten człowiek okazał się spełnieniem moich marzeń. Dał mi bliskość, jakiej nigdy wcześniej z nikim nie doświadczyłam. Dał mi szczęście i bezpieczeństwo, spokojną odpowiedzialną miłość. Dał mi rodzinę. Ale to nie tylko to jest takie niewiarygodne. Niewiarygodne jest to że i ja dałam mu to, czego zawsze pragnął, a czego nigdy nie przeżył. Po prostu chodzi mi o to... Chodzi mi o to, że my już nie wierzyliśmy... nie szukaliśmy... byliśmy zgorzkniali i nieszczęśliwi. A tu okazuje się, że może być i tak, że nie tylko po prostu z trudem wychodzisz jakoś w końcu na prostą, ale że nagle spotka cię szczęście, które przerasta twoje pragnienia i jakiekolwiek doświadczenia, o jakim nie śmiałeś nawet nigdy marzyć....Mnie i jemu się to zdarzyło... Nie wiem, dlaczego i za co....
~kamilla, 2006-07-17 19:23"
Dlaczego właśnie dziś piszę na ten temat?
Niedawno, przy okazji mojego "deserowego" postu, zrobiłem sobie pewną statystykę. Chciałem ustalić, ile osób, które mam w swojej linkowni, nie posiada stałego partnera. Na podstawie informacji, które uzyskałem na różnych blogach, wszystkie ww. osoby podzieliłem na trzy grupy: z partnerem, bez partnera i osoby, co do których, nie jestem pewien, czy mają takiego partnera. Aby nie wprowadzać zbyt dużego błędu do moich wyliczeń , te ostatnie osoby po prostu sobie odpuściłem. Czy wiecie, co mi wyszło? Spośród moich blogowych znajomych ca 35 % procent nie posiada stałego partnera. Całkiem sporo no nie?
No i właśnie dlatego, ten dzisiejszy post jest poświęcony właśnie dla nich...samotnych/singli, zresztą jak zwał tak zwał, w każdym razie, bez stałego partnera.
Nie wiem, czy tym osobom pasuje takie życie... no bo przecież to jest ich życie, mnie nic do tego...
Ale chciałem się dziś podzielić z Wami paroma moimi przemyśleniami właśnie na ten temat...
Dopóki byłem kawalerem, nie wiedziałem jak to jest... Co to znaczy, każdego dnia zasypiać i budzić się u boku ukochanej osoby... nie czułem się samotny, ani też nie oczekiwałem, aby ktoś ze mną był...
Ale teraz - po tych kilkunastu latach spędzonych razem - już chyba nie wyobrażam sobie na dłuższą metę życia w samotności... Gdyby okrutny los sprawił, że z jakichś powodów zostałbym sam, to czułbym się z tym bardzo źle... i starałbym się ze wszystkich sił poszukać sobie kogoś... kogo mógłbym na nowo pokochać... i z kim mógłbym dalej żyć... A jeżeli przekorny los ponownie by sobie ze mnie zadrwił, to szukałbym znów... i tak do skutku... bo ostatnią rzeczą w życiu, jakiej bym sobie życzył, to pozostać samotnym...
Często w takich przypadkach bierze się pod uwagę dobro dzieci i z tego względu pozostaje się samotnym... tłumaczy się wówczas, że przecież dobro dzieci jest najważniejsze...
Owszem - dobro naszych dzieci jest bardzo ważne. Ale czy jest ważniejsze, niż nasze własne życie? Przypomina mi się to, co jakiś czas temu napisałem w komentarzu na blogu Madzi - nasze dzieci kiedyś od nas odejdą, aby zacząć własne, dorosłe życie, a wówczas my, jeżeli nie mamy stałego partnera, zostaniemy sami na jesieni naszego życia...
Czy wobec tego, rozglądanie się za stałym partnerem można traktować, jako egoizm wobec naszych dzieci?
Nie sądzę - myślę, że nasze dzieci również mogą na tym wiele zyskać i to nie tylko w sposób pośredni, dzięki temu, że my będziemy bardziej szczęśliwi. Także dlatego, że mogą dzięki temu mieć nowego ojca/matkę, co także ma dla nich niebagatelne znaczenie /pisałem już o tym co nieco w poście pt. "Wychowanie chłopców przez samotne matki"/.
Cytowany wyżej komentarz, moim zdaniem wskazuje, że nigdy nie powinno się rezygnować ze znalezienia swojego wymarzonego partnera.
A zresztą mam też inny, znacznie bliższy przykład - myślę w tym wypadku o samej Właścicielce bloga, na którym udało mi się znaleźć ten cytowany komentarz.
Lubię czytać posty Violinki. Są one zazwyczaj bardzo rozsądne i przemyślane, a w dodatku pisane piękną, nienaganną polszczyzną /notabene, pisze je polonistka/.
Ale lubię je czytać także dlatego, że Autorka nader często przekazuje nam w swoich postach wielkie, osobiste szczęście, optymizm i radość życiową. Absolutnie nie ukrywa tego, że uważa się obecnie za spełnioną i szczęśliwą kobietę. A powodem tego szczęścia jest fakt, że po pierwszej, raczej gorzkiej i mdłej czekoladce, udało Jej się w życiu, parę lat temu, trafić właśnie na taką pyszną...
Jeżeli ktoś, kto jest samotny deklaruje, że nie jest zainteresowany znalezieniem równie pysznej czekoladki, to ja to traktuję, jako dobrowolną rezygnację ze znalezienia szczęścia w życiu. Oczywiście jest to wyłącznie moja, subiektywna opinia, nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać.
Być może, można być w życiu szczęśliwym człowiekiem, będąc samotnym. Ale ja do takich ludzi zdecydowanie nie należę.
Prawdziwe szczęście w życiu widzę tylko we dwoje.
http://s3.flog.pl/media/foto/1819171_jesienny-spacer-we-dwoje.jpg