Witaj Miły Gościu na pokładzie Linii Lotniczych "Smurffair". Rozgość się tutaj - mój wirtualny barek jest zawsze obficie zaopatrzony ;) Życzę wyłącznie miłych lotów i wielu przyjemnych wrażeń!

poniedziałek, 1 października 2007

Być sobą na blogu.


   Dziękuję Wam za Wasze komentarze, które wpisaliście pod moim poprzednim postem Moi Drodzy. Zapewniam Was, że czytałem je wszystkie z dużym zainteresowaniem. Przy okazji serdecznie też dziękuję za życzenia z okazji Dnia Chłopaka.
   Na początek postaram się wyjaśnić, dlaczego tym razem nikomu nie odpisałem, co raczej do tej pory mi się nie zdarzało. Otóż post pt. "Hanka i Marek w krzywym zwierciadle" był pierwszym z cyklu trzech postów, w których chciałem ustosunkować się do problemu naszej szczerości i autentyczności na blogach. Dzisiejszy post jest drugim z tego cyklu, zaś trzeci, który w moim zamyśle będzie mieć tytuł "Jestem ZA, a nawet PRZECIW", ukaże się prawdopodobnie w okolicach niedzieli, 14.10.br.
   Dlaczego tym razem nie odpowiedziałem na Wasze komentarze? Bo musiałbym każdemu z osobna pisać mniej więcej to samo, co zresztą i tak chciałem przedstawić w tym poście. A zatem postanowiłem tym razem Wam nie odpisywać, natomiast przyśpieszyłem o dwa dni publikację tego posta, aby nie trzymać Was już dłużej bez moich odpowiedzi na Wasze komentarze.
   Mój post pt. "Hanka i Marek w krzywym zwierciadle" wywołał dość ożywioną dyskusję, czego się zresztą spodziewałem. Starym zwyczajem miałem nawet pierwotnie zamiar, zamieścić końcowe zdania na moim forum, aby skłonić Was do szerszej dyskusji, jednak po namyśle zrezygnowałem z tego pomysłu, bo nie mam teraz zbyt wiele czasu, aby jednocześnie zajmować się forum i moim blogiem głównym. Dobrze zrobiłem, bo dyskusja, o jakiej myślałem i tak się odbyła.

   Wasze komentarze po moim ostatnim poście dotyczyły w zasadzie dwóch głównych kwestii:
1. Czy na blogach jesteśmy rzeczywiście sobą, czy pokazujemy tam swoją prawdziwą "twarz"?
2. Czy można na podstawie bloga kogoś bliżej poznać, określić jego portret psychologiczny oraz poznać jego problemy, jego radości i smutki?

   Jak już wcześniej napisałem, dość wnikliwie przeczytałem wszystkie Wasze komentarze. Gdybym miał wskazać, z którym komentarzem się najbardziej utożsamiam, który z nich jest zgodny z tym, co ja sam czuję w kwestii Hanki i Marka, to bez wahaniawskazałbym właśnie na ten komentarz Luzi.
   Tak, tak, Luzi, w tym przypadku całkowicie się z Tobą zgadzam. Pozwolę sobie nawet nieco uzupełnić Twój komentarz, abym mógł być lepiej zrozumiany w tym moim wyborze.
   Na początek jednak wyjaśnię, że zaprezentowane stanowiska Hanki i Marka nie były faktyczną dyskusją pomiędzy nimi. Przytoczone zostały jedynie ich myśli, a więc w poście napisałem to, co oboje wzajemnie o sobie myślą. Przyznaję, że w trakcie czytania sprawia to wrażenie pewnej przesadnej szczerości ich wzajemnej wymiany myśli na swój temat. Ale tak już jest, że na ogół myślimy o kimś w sposób bardziej dosadny, niż mu to faktycznie mówimy, czy też mu o tym piszemy. Chyba się ze mną zgadzacie w tej kwestii, prawda?
      Przy tej okazji widać też, że w dyskusji na temat, "czy można kogoś poznać po jego blogu", bardziej skłaniam się ku tym osobom, które przyznają, iż jednak można trochę poznać, chociaż od razu dodam, że dostrzegam też spore ograniczenia w tym "poznawaniu", wynikające chociażby z tego faktu, że część osób znakomicie potrafi przekazać na blogu zaledwie pewne minimum informacji na swój temat /no cóż Luzi, będę z Tobą szczery - ponownie w tym miejscu pomyślałem właśnie o Tobie  hehehe /.
   Kilka osób w swoich komentarzach sugerowało, że takie wirtualne poznawanie ludzi na podstawie ich blogów może dość łatwo prowadzić na manowce, gdyż wyciąga się fałszywe wnioski. Zapewne tak jest - ale pozwólcie, że w tym miejscu zapytam - a czy w realu nie jest tak samo? Ileż to razy myliliśmy się w stosunku do ludzi, co do których wydawało nam się, że już je dobrze znamy?
   Aby uzupełnić ww. komentarz Luzi, zaryzykuję też wysunięcie swojej własnej tezy, że każdy z nas tak naprawdę jest po trosze taką Hanką, każdy z nas świadomie czy nie, ale cały czas próbuje określić prawdziwy charakter znanej nam od pewnego czasu wirtualnej osoby i ocenić tę osobę swoją miarką, jak np. to, czy dana osoba nam odpowiada, czy jest nam dość bliska, czy pasuje do naszej psyche. A zatem de facto, dokonujemy jej oceny, chociaż być może nie do końca sobie to uświadamiamy.
   Być może powiecie w tym miejscu:
   - to nieprawda, a jeżeli już, to z pewnością jest to duża nadinterpretacja rzeczywistego stanu rzeczy.
   Czyżby?
   Aby obronić mą tezę, posłużę się stosunkowo prostym przykładem. Otóż, jak wiadomo, na blogach dość powszechne jest zjawisko, że naszych wirtualnych znajomych po jakimś czasie dzielimy na osoby, które są nam bardzo bliskie, z którymi to osobami zawieramy dość często wirtualne blogowe przyjaźnie i na pozostałe osoby, wśród których są nasi bliżsi i dalsi wirtualni znajomi.
   Tak jest, prawda?
   Tylko, że zanim do tego dojdzie, to w naszym umyśle dokonujemy starannej selekcji wszystkich naszych wirtualnych znajomych, która to selekcja musi być poprzedzona naszą oceną tych osób. Być może jest to proces, którego do końca sobie nie uświadamiamy, ale z wszelką pewnością on istnieje.
   Dlatego też, żadną miarą nie mogę się zgodzić z tezą, że nie dokonujemy oceny naszych wirtualnych znajomych. Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie - przez cały czas dokonujemy takiej oceny. Przez cały czas dokonujemy też weryfikacji tej naszej oceny, czytając kolejne posty i komentarze naszych wirtualnych znajomych.
   Ktoś może mi w tym miejscu zarzucić:
   - no tak, ale to jest tylko wirtual, który ma się nijak do realu.   Dla mnie takie sformułowanie, to już jest wręcz bzdura, to jest po prostu oszukiwanie samego siebie.
   Aby przekonać takiego swojego wyimaginowanego adwersarza, zadałbym mu w tym miejscu dość proste pytanie:
   - kogo on tak naprawdę zdążył polubić na blogu? /Oczywiście, przy założeniu, że tem mój adersarz prowadzi swojego bloga, no i, że kogoś w ogóle zdążył w tym czasie polubić/.
   W zależności od tego, jaką odpowiedź wybierze, czy:
   1. Realnego człowieka, który składa się z krwi i kości, myśli, czuje i pisze znajdując się po drugiej stronie Sieci?;
   2. Czy też może swoją własną mrzonkę, swój wyimaginowany, mentalny odpowiednik tej osoby, który sobie stworzył na swój własny użytek?
   będę miał o nim krańcowo różną opinię.
   Jeżeli ktoś wybierze tę pierwszą ewentualność, to się z nim po prostu zgodzę, ale już przez sam fakt dokonania takiego wyboru, mój wyimaginowany adwersarz powinien zrozumieć, że się myli, starannie oddzielając real od wirtualu.
   Natomiast, jeżeli ktoś wybiera tę drugą ewentualność, to zwyczajnie żal mi tej osoby, a także osoby, którą w ten sposób polubił, bo wg mnie, to wszystko jest wtedy podszyte jakąś taką faktyczną niepewnością, czy nawet fałszem, a tylko z wierzchu zamaskowane pozorną serdecznością.
   Być może dla niektórych pierwsza i druga ewentualność, to prawie to samo, ale nie dla mnie. Dla mnie użyte w tym wypadku określenie "prawie" ma zdecydownie większy wymiar, niż w reklamie pewnego browaru, jednym słowem czyni nie wielką, lecz OGROMNĄ różnicę.
   Czy pamiętacie mój post pt. "Czy świat wirtualny jest bardziej fałszywy niż realny?" i tezę, jaką tam wypowiedziałem? No właśnie - ten dzisiejszy post jest prostą konsekwencją tamtego mojego stanowiska. Dla mnie przez cały czas obowiązuje jedna prawda w realu i w wirtualu, tak samo jest zresztą z fałszem.
   W tym miejscu pozwolę sobie wrócić na chwilę do bohaterów mojego poprzedniego postu. Spośród tej dwójki, zdecydowanie bliższa mentalnie jest dla mnie Hanka niż Marek.
   Ktoś może zapytać:
   - dlaczego właśnie Hanka, przecież nic o niej nie wiesz?   Odpowiem:
   - bo wiesz, jednak to już nie jest taka do końca prawda.   Bo ja już, co nieco o Hance wiem.
   Otóż Hanka nie waha się szczerze wypowiedzieć tego, co myśli, nie bacząc nawet na to, że jej opinia może nie być zbyt przyjemna dla osoby, której ona dotyczy. Ta jej opinia może też nie być do końca prawdziwa, oczywiście że zachodzi też taka ewentualność.
   Pomimo tego, że Hanka jest nieco napastliwa w stosunku do Marka /no bo, nie da się ukryć, że faktycznie jest/, to jednak przez cały czas stara się lepiej poznać Marka, a jej opinie są odzwierciedleniem tego, co naprawdę myśli. W moich oczach Hanka jest po prostu sobą, mówi to, co jej serce dyktuje, a przez to jest znacznie bardziej autentyczna niż Marek.
   Bo kim jest Marek?
   Odpowiem pytaniem - a któż to może wiedzieć?
   Może faktycznie nie jest tym, za kogo bierze go Hanka, ale czy przez samo zaprzeczanie słowom Hanki, staje się bardziej autentyczny? Nie - on wciąż jest nieokreślony i w gruncie rzeczy, nie wiadomo, jaki jest, bo dla mnie Marek, to "ni pies, ni wydra".
   W moich oczach Marek poprzez swoją postawę, staje się po trosze człowiekiem - typem mentalnego kameleona /bez urazy Cami - nie do Ciebie teraz piję/.
   Oczywiście nie jest wykluczone, że po prostu chce takim być.
   OK, wolno mu.
   Tyle, że od razu, niejako automatycznie nasuwa mi się kolejne pytanie:
   - jaki Marek jest naprawdę?   Bo przecież jakiś jest...
   Tyle, że na swoim blogu jest po prostu nijaki...
   Marek sam twierdzi, że jest inny niż Hanka go postrzega, a zatem jest coś nie tak i jeżeli faktycznie ma rację, to coś u niego szwankuje w przekazie, skoro Hanka postrzega go inaczej, niż sam by sobie tego życzył.
   W tej sytuacji zaryzykuję też stwierdzenie, że bez względu na to, jaki by nie był, chyba nie jest do końca sobą, będąc u siebie na swoim własnym blogu.
   Traktujcie to oczywiście, jako moje subiektywne zdanie na ten temat.
   Pewnie w tym miejscu zapytacie:
   - a co to w ogóle znaczy, "być sobą na blogu"?   Odpowiadam - "być sobą na blogu", oznacza dla mnie, aby na swoim blogu być takim samym człowiekiem, jakim się jest w realu. Nie kreować się na kogoś innego, nie wymyślać żadnych sztuczek, nie udziwniać, nie fabrykować swojego drugiego, wirtualnego "ja". Wypowiadać się tak samo, jakby się wypowiadało "na żywo". Głosić te same poglądy. Po prostu być sobą, być szczerym i autentycznym człowiekiem, a nie tworzyć swojej drugiej osobowości tylko na wirtualny użytek. Bo prawda po pewnym czasie i tak wyjdzie na jaw. Swojej prawdziwej osobowości przy bliższych kontaktach na ogół nie udaje się na dłuższą metę ukryć. Po jakimś czasie fałsz i sztuczne maski opadają i prawda wydostaje się na światło dzienne, co w efekcie może prowadzić do prawdziwej konsternacji i ogromnego rozczarowania tych osób, które uwierzyły w to poprzednie, fałszywe wirtualne wcielenie.
   Pisząc to, nie myślę wyłącznie o weryfikacji takich osób w realu, chociaż akurat ten sposób wydaje się najłatwiejszy. Zdemaskować fałszywą osobowość takich osób można też chociażby w trakcie prowadzonych wirtualnych rozmów za pomocą komunikatorów. Także po bardziej wnikliwej analizie postów i komentarzy takich osób, można dostrzec, że całość "nie trzyma się kupy", a to już stanowi pewnego rodzaju "czerwone światło" w dalszych wirtualnych wzajemnych kontaktach, bo wskazuje, że gdzieś tam na blogu nie jest zapisana cała prawda, gdzieś po prostu kryje się fałsz.
   Mając powyższe na uwadze, życzę Wam wszystkim, abyście byli sobą na swoich blogach i nikogo nie grali. Wtedy z pewnością nie będzie obaw przed jakimkolwiek rozczarowaniem, nikt Wam wtedy nie powie:
   - wiesz, jesteś całkiem inny na swoim blogu, niż teraz, gdy rozmawiamy w realu... 
   Nie jest przypadkiem, że ten post publikuję właśnie teraz.

   Już za kilka dni niektórych z Was spotkam w realu na Pomorskim Spotkaniu Blogowiczów.
   Muszę przyznać, że bardzo się cieszę na myśl o tym spotkaniu. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to spotkanie będzie stanowić także, pewnego rodzaju konfrontację naszych wzajemnych wyobrażeń na swój temat, zderzonych z realną rzeczywistością.
   Powiem Wam, że jeśli o mnie chodzi, to nie obawiam się o wynik tej konfrontacji.
   Dlaczego?
   Bo w istocie nie mam się czego obawiać. Cały czas staram się być sobą na swoim blogu, dlatego nie mam absolutnie żadnych obaw, że ktoś może mi zarzucić, że na moim blogu gram kogoś innego, niż tego odrobinę postrzelonego faceta, jakim jestem. Po prostu wierzę w sens starej maksymy, głoszącej, że prawda najlepiej broni się sama, bez żadnego wsparcia z naszej strony. I tej pewności życzę także wszystkim, którzy prowadzą blogi.
   Dlatego na koniec, jeszcze raz powtarzam:



   - nie kreujmy naszej nowej blogowej osobowości, naszego drugiego, wirtualnego "ja" - bądźmy na naszych blogach po prostu sobą.
 
  Uważam, że to jest dla nas najlepszy sposób, aby stać się naprawdę wiarygodnymi w oczach innych.