Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Vivaldo, mój stary przyjaciel. Poznaliśmy się około 20 lat temu, sporo razem przeżyliśmy i dla mnie nie ulegało wątpliwości, że nasza znajomość to klasyczna przyjaźń między dwoma facetami.
Jakiś czas temu Vivaldo przeprowadził się do pewnego dużego miasta, które przynajmniej póki co, pełni w naszym kraju rolę stolicy. Pracował tam w jednym z dużych banków, mających swoje delegatury rozrzucone po całym kraju, jako specjalista ds. udzielania kredytów dla przedsiębiorstw.
W związku z tą przeprowadzką u Vivaldo, nasze wzajemne kontakty w ostatnich latach rozluźniły się i nie były już tak częste, jak niegdyś. Mimo to, nie ulegało dla mnie wątpliwości, że Vivaldo nadal jest moim przyjacielem. Co jakiś czas dzwoniliśmy do siebie. Pisaliśmy też maile.
Tak było, ale do czasu. Konkretnie - do pewnej rozmowy telefonicznej.
Ta rozmowa miała następujący przebieg /wybaczcie, ale odtwarzam ją z pamięci - jakoś nie nabrałem jeszcze, coraz powszechniejszego w naszym kraju, nawyku nagrywania rozmów telefonicznych /.
- Cześć Smurff, tu Vivaldo.
- Siemano Vivaldo! Kopę lat! Co tam u ciebie słychać?
- Ano jakoś leci pomalutku... właściwie to dzwonię do ciebie służbowo... - Służbowo? O kurczę! Toż ja temu twojemu zapchlonemu bankowi, jak na razie nie zalegam z żadnym kredytem...
- Hehe, no fakt, ale nie o to chodzi...
- A o co?
- No wiesz, w tej twojej robocie masz kontakt z różnymi facetami... są wśród nich także różni prezesi, dyrektorzy i inni szefowie firm, prawda? - Vivaldo referował mi to monotonnym głosem, a ja miałem coraz silniejsze wrażenie, że rozmawiam z pracownikiem banku, a nie z moim przyjacielem...
- No różnie to bywa, na ogół są to kierownicy działów, ale są i tacy, jak mówisz... ale... o co ci chodzi? - jakoś nie umiałem połączyć tego telefonu Vivaldo z jego pracą.
- Poczekaj, zaraz ci wyjaśnię... masz pewnie zrobioną listę wszystkich osób, z którymi się kontaktujesz, no nie? - Vivaldo ciągnął rozmowę z zawodowym wyczuciem.
- No tak... mam taką listę... zrobiłem ją kiedyś, bo znacznie ułatwia mi to pracę..., ale co to ma do rzeczy? - naciskałem na Vivaldo, bo cały czas nie mogłem skumać o co właściwie mu chodzi.
- A czy mógłbyś mi przesłać tę listę? - Vivaldo w tym momencie był bardzo konkretny.
- A po co ci ona? Chodzi ci o tych szefów?
- No właśnie! Dokładnie o to! - Vivaldo szybko potwierdził, a w jego głosie wyczułem ulgę, że tak szybko pojąłem, o co chodzi.
- Ależ Vivaldo... taką samą listę, tyle że dużo szerszą znajdziesz w setkach katalogów ze spisem firm, nie mówiąc już o necie... Dlaczego chcesz akurat tę moją listę? - wciąż nie mogłem skumać, o co tak naprawdę mu chodzi...
- To prawda, ale mi zależy konkretnie na tej twojej liście... - głos Vivaldo w tym momencie znów stał się bardziej monotonny.
- Ale dlaczego akurat na tej mojej? - dopytywałem się, cały czas łudząc się w głębi ducha, że ze strony Vivaldo to jest po prostu taki głupi żart, jeden z wielu numerów, jakie kiedyś bardzo lubiliśmy sobie nawzajem wykręcać.
- Bo tam są właśnie twoi klienci - jeżeli zadzwonię do któregoś z tych gości i się powołam na znajomość z tobą, to... - Vivaldo w tym momencie zawiesił głos, ale prawdę powiedziawszy, to już nic więcej mówić nie musiał...
W tym momencie wreszcie skumałem, o co, tak naprawdę biega... przecież jeżeli do nich zadzwoni i powoła się na znajomość ze mną, to od razu stanie się bardziej wiarygodny w ich oczach...
- Vivaldo... ty to mówisz poważnie? - mój głos stał się w tym momencie twardy i suchy...
- Oczywiście! No to jak? Dasz mi tę listę? - Vivaldo nie ustępował.
- Nie. Nie dam ci. - mój głos stał się teraz niebywale oficjalny i suchy.
- Ale dlaczego? Co się stało? - tym razem Vivaldo nic nie rozumiał.
- Bo moi klienci są moimi klientami i nie zamierzam ich po prostu tobie dawać...
- Ale dlaczego nie? - Vivaldo wciąż nie ustępował.
- Nie widzę sensu, aby ci to teraz tłumaczyć - uciąłem krótko i sucho, bo ta dyskusja nagle całkowicie przestała mi się podobać - czy tylko po to zadzwoniłeś, abym dał ci tę listę? - No... w sumie, to tak... - Vivaldo nie miał zamiaru kłamać - ale ty na pewno nie dasz mi tej listy?
- Nie, nie dam... a skoro tak, to... nie chce mi się już na ten temat z tobą dłużej gadać - zakończyłem słynnym już zwrotem Franca Maurera z "Psów", po czym nastąpiło suche "no to cześć" z obu stron i rozmowa dobiegła końca.
******
Nie chodzi mi nawet o to, że w trakcie naszej rozmowy "ujrzałem" oczami wyobraźni, jak Vivaldo wydzwania kolejno po wszystkich moich klientach powołując się na znajomość ze mną i próbując im "wcisnąć" jakieś swoje, badziewiaste kredyty...
Ci moi klienci będą z pewnością, wszyscy bez wyjątku wprost zachwyceni, że oto Vivaldo znalazł akurat ich w tym gąszczu firm i zawraca im gitarę, a to wszystko dzięki Smurffowi, który ich dla Vivaldo, w imię wzajemnej przyjaźni po prostu "sprzedał"...
Jak mówię, nie o to nawet tutaj chodzi - ostatecznie, to wcale nie jest aż tak tragiczne, bo przecież Vivaldo nie jest złodziejem, nie okradnie ich...
Najgorsze jest to, że w tamtym momencie zawiodłem się na Vivaldo, którego do tej pory traktowałem, jako mojego przyjaciela...
Bo takie domaganie się od swojego przyjaciela, w imię wzajemnej przyjaźni, jego prywatnej listy klientów, aby później powołać się z kimś w rozmowie służbowej, właśnie na tego przyjaciela, moim zdaniem z przyjaźnią nie ma już nic wspólnego. Dla mnie to jest po prostu cyniczne wykorzystywanie przyjaźni przez jedną ze stron. Rozmienianie przyjaźni na drobne. Może jestem starej daty, ale nigdy nie łączyłem przyjaźni z pracą, ani też nie traktowałem jej w kategoriach handlu wymiennego - ja ci to, a ty mi tamto... To dla mnie nie ma nic wspólnego z przyjaźnią.
Zawsze starałem się oddzielić przyjaźń od biznesu. Vivaldo dość brutalnie mi wtedy uświadomił, że nie wszyscy traktują przyjaźń podobnie jak ja...
Bo wiecie, jeżeli o mnie chodzi, to ja myśląc o przyjaźni, cały czas mam w pamięci pewne słowa E.M. Remarque, które "włożył" on swego czasu w usta Ravica, bohatera swojej powieści "Łuk Triumfalny".
Zapytacie pewnie, cóż to to za słowa wypowiedział Ravic, które odnoszę akurat do przyjaźni?
Otóż Ravic w pewnym momencie stwierdził:
"Wszystko, co można dostać za pieniądze jest tanie." Otóż to - nie uważam, aby jakąkolwiek przyjaźń można było kupić za pieniądze. To jest dla mnie jedna z bardzo niewielu rzeczy, której nigdy nie będzie można kupić za żadne pieniądze, dla mnie przyjaźń nigdy nie będzie rzeczą tanią. Bo jeżeli jakąkolwiek przyjaźń można sobie kupić za pieniądze, to już wg mnie nie jest to przyjaźń, ale jedno z jej patologicznych wynaturzeń.
Nie tłumaczyłem tego wszystkiego Vivaldo. Bo i po co? Skoro wtedy zadzwonił, to widocznie uważa inaczej, niż ja. Ma do tego prawo. Tyle, że w takim razie, niech się wkupi w łaski jakichś innych ludzi, których najpierw niech mianuje swoimi przyjaciółmi, po czym wydębi od nich listy ich klientów, skoro na tych listach tak bardzo mu zależy. Bo ja, w imię naszej przyjaźni, moich list na pewno mu "nie sprzedam". Nawet nie zamierzam.
I chyba tak też ostatecznie Vivaldo zrobi, bo od czasu tamtej rozmowy, już nie kontaktujemy się ze sobą...
A Wy, co tym myślicie?
Może faktycznie jestem w tej kwestii zupełnie niedzisiejszy i teraz w przyjaźni obowiązują już całkiem inne reguły?
P.S.
A wszystkich chętnych, którzy lubią się zastanawiać nad, tym razem mocno odjechaną /uprzedzam od razu, żeby nie było /, smurffową zagwozdką, zapraszam na Forum Smurffa.