Niestety, los blogowicza spod znaku Onetu bywa czasem przewrotny. Taki łonetowo-blogowy człek siedzi i w pocie czoła pisze, pisze i pisze te swoje dyrdymały, aż tu któregoś dnia widzi swojego nicka tam, gdzie bynajmniej się go nie spodziewał - wśród blogów wyróżnionych przez Onet. Okazuje się, że jego ostatnie wypociny komuś tam się spodobały /lub też kogoś zbulwersowały - w to nie wnikam/, dzięki czemu Onet postanowił to wiekopomne dzieło /a czasem dziełko/ wyróżnić.
- Ależ mnie zaszczyt kopnął - myśli sobie początkowo jeden z drugim, absolutnie nie przeczuwając w swojej błogiej naiwności, jaką to niedźwiedzią przysługę mu właśnie zrobili owi recenzenci z Onetu.
- Jak to? Jaką niedźwiedzią przysługę? - zapytacie pewnie zgodnym chórem - przecież wyróżnienie Onetu to zaszczyt dla każdego blogowicza!
- Komu zaszczyt, to zaszczyt, a komu kopa, to kopa - odpowiem na to nieco zagadkowo - bo dla mnie takie wyróżnienie Onetu zupełnie z czym innym się kojarzy...
Wyobraźmy sobie jakiś spokojny domek na peryferiach wielkiego miasta... mieszka w nim sobie, no powiedzmy, że pan borsuk... Domek jest ładny - zadbany, czysty i schludny. Od czasu do czasu w gościnę do borsuka przychodzą zaprzyjaźnione z nim zwierzęta; a to pani sarna tam zajrzy, a to pan dzik, a to jakieś inne sympatyczne zwierzę. Pan borsuk wszystkich przyjmuje ciepło i życzliwie, a zatem nic dziwnego, że takie domowe wizyty są bardzo miłe zarówno dla samego gospodarza, jak i dla odwiedzających go gości.
Jednak w centrum miasta życie płynie zupełnie innym rytmem - tam każdego dnia przechodzą w te i we wte całe tabuny najróżniejszych zwierząt, tratując się nawzajem przy każdej nadarzającej się okazji. Jednak borsuka mało to obchodzi, on żyje swoim życiem, tabuny obcych zwierząt w ogóle go nie interesują. Lecz nagle któregoś dnia w samym centrum tego ruchliwego miasta ktoś zawiesza wielki baner reklamowy z napisem:
UWAGA ZWIERZĘTA!!!
DZIŚ U BORSUKA JEST SUPER IMPREZA!!!!!!!
WYŻERKA, ŻE PALCE LIZAĆ!!!!
PIWO DO OPORU!!!!!
WSTĘP GRATIS!!!!!!!!!!!!!!
Po takim ogłoszeniu ogromny tabun składający się z najrozmaitszych zwierząt natychmiast bierze kurs na spokojny domek borsuka... Niektóre zwierzęta niosą w pyskach kwiaty lub jakieś inne prezenty, ale większość nie ma ze sobą niczego, ich wizyta jest podyktowana zwykłą ciekawością. Cały ten tabun gwałtownie wpada do cichego domku borsuka, a nasz gospodarz patrzy nań zdziwionym wzrokiem, bo przecież nikogo nie zapraszał...
Co jest dalej? Nietrudno się domyślić.
Nieliczne, co bardziej uprzejme zwierzęta witają się z gospodarzem, wręczają mu kwiaty albo prezenty. Inne stoją i po prostu się gapią. Następnie wszystkie przybyłe zwierzęta rzucają się na wystawione jadło i napitki. Ale zamiast delektować się wyszukanym smakiem podanych potraw, znakomita większość zwierząt żre wszystko jak leci, w dodatku głośno przy tym mlaska i ciamka, dzięki czemu ma się wrażenie, że wszystkie przybyłe zwierzęta, to nic innego, jak tylko zwyczajne świnie... To niekorzystne wrażenie jest jeszcze bardziej spotęgowane, gdy borsuk widzi jak niektóre zwierzęta rozrzucają jadło po stole, bekają, smrodzą, albo też wymiotują... Te najbardziej chamskie i ordynarne, nie bacząc na nic, zwyczajnie robią pod siebie, wskutek czego coraz bardziej wyczuwa się w całym domku smród ich odchodów...
Niektóre zwierzęta głośno przy tym krytykują całe to borsukowe przyjęcie. To, że borsuk wcale ich do siebie nie zapraszał, niewiele dla nich znaczy... Nic im się u borsuka nie podoba, ani domek, ani jadło, ani sam gospodarz, o czym mówią głośno i bez ogródek, nie bawiąc się w żadne subtelności... Borsuk rad nierad musi znosić tę krytykę, bo i tak nie da rady wyprosić z domu tego całego towarzystwa...
Aż wreszcie cały ten tabun odchodzi. W domku zostaje tylko totalny syf i bałagan. Wyszukane jadło porozrzucane jest po całym stole, pokryte plwocinami i wymiocinami, wszędzie wokół walają się rozdeptane kwiaty i prezenty pokryte śmierdzącymi fekaliami... W efekcie w całym domku unosi się nieopisany smród...
Dopiero teraz borsuk może przystąpić do sprzątania i przewietrzania swojego domku.
A gdy go wreszcie posprząta, to na pewien czas ma spokój.
Aż do następnego razu...
Wet za wet. Skoro ja pozwoliłem sobie nazywać Onet złośliwie "Łonetem", to łonetwscy informatycy nazwali mnie "Smuree"
I chociaż wierzę, że to tylko wydumany przeze mnie element spiskowej teorii dziejów, to zachowałem sobie ten obrazek na pamiątkę